czwartek, 15 stycznia 2015

FotoSugarMan, czyli rzecz o Vivian Maier

 

Z  właściwym raczej dziecku entuzjazmem podchodzę do opowieści o skarbach znalezionych na strychu oraz przypadkowo nabytych na pchlich targach przedmiotach okazujących się bezcennymi dziełami sztuki. Po fali entuzjazmu pojawia się zazwyczaj refleksja pod słodko-gorzkim tytułem: „To nie mogło się zdarzyć naprawdę”. Niezwykła historia Vivian Maier zadaje kłam twierdzeniu, że powyższa prawidłowość to nieznająca wyjątków zasada. A było to tak…

W 2007 roku John Maloof, pasjonujący się historią Chicago młody agent nieruchomości nabywa na aukcji staroci karton pełen negatywów ze zdjęciami anonimowego fotografa. Przeglądając negatywy zaczyna odnajdywać w nich niepowtarzalne archiwum z życia Chicago na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Czarno-białe kadry zachwycają go. Poszukiwania autora unikalnych zdjęć prowadzą do Vivianne Maier – z zawodu niani, która przez niemal połowę swojego życia, działając incognito, wykonała ponad 100 tysięcy wyjątkowych zdjęć, czyniąc nieśmiertelnymi codzienne i niecodzienne chwile z życia Chicago, Nowego Jorku i Los Angeles z „tamtych lat”. Analogia do historii Sugarman’a – Rodrigueza aż sama ciśnie się na myśl. Tych, u których historia powoduje przyjemne ciarki, odsyłam na stronę internetową poświęconą Vivian Maier (http://www.vivianmaier.com/) i filmu autorstwa Johna Maloofa „Szukając Vivian Maier”.

Ale przecież miało być o albumie i zdjęciach. Wierząc efektom śledztwa przeprowadzonego przez Johna Maloofa, wspomnianego wyżej agenta nieruchomości vel odkrywcę fotograficznych talentów wszechczasów, Vivian Maier robiła zdjęcia niczym owładnięty manią prześladowczą kronikarz, który pióro zamienia na analogową, oldschoolową lustrzankę. Fotografuje ludzi oraz miejską codzienność z ukrycia, idealnie wyławiając ukrytą w codzienności niecodzienność. Utrwalone jej ręką sceny z życia miejskiego i portrety mogłyby być w większości opatrzone komentarzem „perfect timing”. Zdjęcia nie są pozowane, tym bardziej wyczuwalna jest unikalna, nieudawana i niczym nieskrępowana naturalność zatopionych w nich emocji. Zobaczcie sami jak ostre i jak przenoszące w czasie zdjęcia robiła Vivian Maier i wyobraźcie sobie, że wiele (a być może większość z nich) wykonana została w pośpiechu, jedną ręką i jednym okiem, podczas gdy druga połowa artystki zajmowała się rozwrzeszczanym czterolatkiem, biegnącym na łeb na szyje pod koła przejeżdżającego właśnie caddilaca. A kto próbował wykonać jakąkolwiek sensowną twórczość w obecności dziecka w wieku przedszkolnym, doceni wyczyny Pani Maier w stopniu, jeśli to możliwe, jeszcze wyższym. Smaku dodaje fakt, że Vivian Maier z niewiadomych przyczyn nigdy nie podzieliła się z nikim swoimi zdjęciami, być może traktując je jako zamknięte w kapsule czasu bardzo osobiste emocje i przeżycia.

Album „Vivian Mayer. Street Photgraper” zawiera selekcję najlepszych zdjęć tajemniczej niani. Jest pięknie wydany, kredowy papier, twarda oprawa – przyjemność przewracania stron nie tylko dla koneserów fotografii. Idealny do własnej kolekcji, albo na prezent. Bardzo polecam.

„Vivian Mayer. Street Photgraper”, wydawnictwo PowerHouse Books, str. 144, oprawa twarda.

 
 
 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz