wtorek, 28 czerwca 2016

"Święto trąbek" Marty Masady, niestety bez fanfar

Na nieszczęście książką, po którą sięgnęłam zaraz po skończeniu "Genialnej przyjaciółki" Eleny Ferrante (która jak pamiętacie tak bardzo mi się podobała) było "Święto trąbek" Marty Masady. Na nieszczęście dla mnie, być może na szczęście dla Was, być może dzięki mojej recenzji unikniecie przeczytania tej książki (chyba że bardzo będziecie chcieli sobie wyrobić własne zdanie, przed czym nie powstrzymuję. Ja jedynie ostrzegam.)

Pamiętacie, jak podczas nauki wymyślaliście własne reguły ułatwiające proces zapamiętywania? Ja Wam zdradzę jedną regułę którą stosuje a propos literatury pięknej. Otóż pretensjonalne, mocno udziwnione imiona bohaterów książki (lub nagromadzenie imion mocno niespotykanych) są w zasadzie niezawodnym znakiem, że mamy do czynienia z powieścią słabą. Check it out. Bohaterowie "Święta trąbek" to między innymi Zula (btw Pogorzelska - nazwanie tak bohaterki książki jest nie fair i szarga dobre imię prawdziwej Zuli Pogorzelskiej), Rafael i Kika.

Przebrnęłam przez tę książkę, i naprawdę się przy tym męczyłam (tylko myśl o tym że porzuciwszy lekturę czułabym się jeszcze gorzej zmuszała mnie do jej kontynuacji). Niestety, przez całe ponad siedemset stron książka była przeciętna oraz miałka, i nie przestała taka być nawet na jedną stronę. Z perspektywy czasu, sama się dziwię swojej determinacji w zakresie kontynuacji czytania. Chyba u jej źródeł leżała przeczytana gdzieś pozytywna recenzja książki. Bardzo chciałam zrozumieć, dlaczego książka dostała pozytywną recenzję. Nie zrozumiałam.

Wiecie, że jestem miłą osobą i zazwyczaj podobają mi się książki a przynajmniej w każdej udaje mi się, usiłuję znaleźć coś dobrego. Ze "Świętem trąbek" Marty Masady niestety nie udała mi się ta sztuka. Listę zarzutów to tej książki otwiera wskazana już powyżej skandaliczna długość (to zadziwiające, jak dużo można napisać o niczym). Kolejny zarzut stanowi brak zasadniczej treści. 700 stron+ w połączeniu z  brakiem treści stanowi  mieszankę wybuchowa której cieżko nie odłożyć nie przeczytawszy do końca. Dodajcie brak jakiejkolwiek sensownej akcji. I taki sobie styl.

W związku z zarzutem numer dwa ciężko napisać coś sensownego o tej książce. Główna bohaterka to postać bardzo papierowa, mało autentyczna, mogąca co najwyżej wystąpić w komedii romantycznej z warszawskimi wieżowcami w rolach głównych, na dodatek z pretensjami intelektualnymi. Z nieustabilizowanym życiem uczuciowym, które tak naprawdę jest głównym tematem książki. Na wyższą ambitniejszą półkę mają przenieść książkę jak się domyślam mocne i dosadne opisy scen seksu oraz tajemnicza nawet dla niej samej (dla głównej bohaterki) fascynacja tematem Żydów. Chyba taki miał być trik, ale nie wyszedł niestety. Wszystko w książce mieści się w teorii chaosu, jest niespójne, nieciekawe, nużące, wtórne, pretensjonalne i naiwne.

Mam podejrzenie, że to książka z kluczem, pisana bardzo emocjonalnie, być może autobiograficzna w jakimś zakresie,  co w pewnych środowiskach może czynić ją popularną. Ja sama podczas lektury miałam nieodparte skojarzenia z "Nocnikiem" Andrzeja Żuławskiego. Możliwe, że się mylę, ale mam dobrą intuicję.  

W zeszłym tygodniu w internecie, pomimo trwającego Euro 2016, zdołały się przebić informacje o jakimś wielkim skandalu z udziałem autorki książki Marty Masady. Nie wnikając w szczegóły, ów skandal przypomniał mi o zaległej recenzji "Święta trąbek". Stąd ten smutny, mocno krytyczny post.

Chyba już wszystko, co miałam napisać, napisałam.

Marta Masada, "Święto trąbek"

Ogólna ocena: 1/6

sobota, 18 czerwca 2016

Czerwona kartka dla "Dziewczyny z pociągu" Pauli Hawkins

Zazwyczaj piszę na blogu o książkach dobrych lub dość dobrych. Wynika to z dwóch przesłanek. Po pierwsze, moim celem jest polecenie Wam książek, które warto przeczytać. Po drugie, mam dość dobry instynkt czytelniczy i większość książek, po które sięgam, nie rozczarowuje mnie. Dominacja pozytywnych lub w miarę pozytywnych recenzji na blogu nie oznacza natomiast, że jestem osobą bezkrytyczną. Wręcz przeciwnie, jestem osobą bardzo krytyczną, i właśnie teraz zamierzam to udowodnić.

Pamiętacie czas, kiedy w zasadzie we wszystkich kioskach można było kupić "Dziewczynę z pociągu"  Pauli Hawkins? Kupiłam "Dziewczynę z pociągu" i ja,  i totalnie przy okazji, o co było nietrudno. Poza tym w "Książkach" czytałam recenzję "Dziewczyny...", która nie była dla niej bezwzględnie miażdżąca, a nawet momentami pozytywna. Lubię i cenię "Książki".

Oceniając po okładce, "Dziewczyna z pociągu" zapowiadała się na całkiem niezłe czytadło - podobno nawet Stephen King nie mógł się od niej oderwać. Hmmm...nie wiem, co skłoniło autora  "Lśnienia"  do takiej opinii, chyba jakieś nieszczęście, być może kłopoty finansowe, być może przegrał swoją na pewno wielką fortunę zbudowaną na skutecznym budzeniu w swoich czytelnikach strachu oraz przerażenia w jakimś kasynie w Monte Carlo, a być może rozwiódł się ze swoją żoną która ogołociła go co do centa. A być może było to po prostu nieporozumienie. Podpisał recenzję a) bez czytania recenzji i b) bez czytania książki. Może się zdarzyć najlepszym. Nie sądzę w każdym razie, by czytał tę książkę i sam wydał taką opinię. Chociaż w sumie, może czytał...W końcu stwierdził tylko, że od książki nie można się oderwać, a z jakiego powodu, już nie powiedział. On być może nie mógł się oderwać  z powodu swoich tarapatów finansowych. W grę może wchodzić też szantaż i przekupstwo.

Otóż nie inaczej jak osobiście uważam, że "Dziewczyna z pociągu" Pauli Hawkins jest fatalną książką. Bardzo słabo napisaną (od razu na myśl przyszła mi zasłyszana ostatnio statystyka, że przeciętny brytyjski nastolatek używa do porozumiewania się 800 słów - kiedy 1600 uznawane jest za minimalny poziom dla skutecznej komunikacji; myślę że Paula Hawkins do napisania "Dziewczyny z pociągu" użyła właśnie około 1600 słów. Co wystarczyło jej, by przekazać swoje jakieś tam myśli, ale na nic innego już nie.

To znaczy, historia z "Dziewczyny z pociągu" jest trochę straszna, i wymyślenie jej w zarysach może być zasługiwać na uznanie. Gdyby została inaczej napisana, "Dziewczyna..." mogłaby być całkiem niezłym thrillerem. Tak się jednak nie stało, a "Dziewczyna...." dobrym thrillerem nie jest. Jest przydługawa, przynudnawa, akcji się rozchodzi nie wiadomo gdzie. Główna bohaterka jest absolutnie antyestetyczna i antypatyczna w każdym aspekcie swojego istnienia, na dodatek w miarę lektury nabieramy przekonania że jest totalną psychopatką i że to właśnie ona jest spiritus movens całego opisanego w książce zamieszania. W książce są nawet opisane jakieś dramatyczne wydarzenia typu rozwód, zdrada, alkoholizm, w które jest uwikłana, ale wszystko jest opisane z refleksją odpowiadającą swoją głębią poziomowi Morza Martwego. Chaotyczne. Bez ładu i składu. To samo dotyczy portretów głównych bohaterów. I w ogóle wszystkiego.

Przeczytałam tę książkę, gdyż nie lubię nie kończyć książek, bolała mnie ósemka, wszyscy spali, a ja nie miałam akurat pod ręką nic lepszego do robienia ani do czytania (być może Stphen King miał podobne powody :). Ale Wam stanowczo nie polecam. Nie jest to lektura, która cokolwiek wniesie do Waszego życia, co najwyżej może Was zmęczyć oraz sfrustrować. Co tu dłużej pisać. Po prostu tego nie róbcie.



"Dziewczyna z pociągu", Paula Hawkins



 Ogólna ocena: 1/6 (gdyż nie można dawać zer  a jedynka jest za samo napisanie książki).

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Genialna "Genialna przyjaciółka"


Rok 2016 pod względem czytelniczym już jest cudownie udany, zaczęłam od "Tajemnej historii" Donny Tarrt (http://julitaczyta.blogspot.com/2016/01/bardzo-wciagajaca-tajemna-historia.html), po drodze był "Drach" Szczepana Twardocha (http://julitaczyta.blogspot.com/2016/03/szczepan-twardoch-drach.html) oraz rewelacyjne "Klaśnięcie jednej dłoni" Richarda Flanagana(http://julitaczyta.blogspot.com/2016/05/richard-flanagan-klasniecie-jednej-doni.html), a ostatnio, całkiem niedawno, odkrycie Eleny Ferrante. Właśnie skończyłam czytać "Genialną przyjaciółkę",  i jestem wprost oczarowana, gdyż jest to piękna, przepiękna książka.

Ostatni numer magazynu "Książki" na pierwszej stronie pyta "Kim jest najlepsza pisarka współczesnej Europy? Tajemnice Eleny Ferrante". Jonathan Franzen (mój wielki idol) również  zachwyca się jej prozą. Was też powinna zachwycić.

Postać samej pisarki jest bardzo tajemnicza - tak naprawdę nie wiadomo o niej zupełnie nic. Konsekwentnie, od lat ukrywa swą tożsamość oraz odmawia uczestnictwa w jakichkolwiek akcjach promocyjnych (co z początku było pewnie niezbyt w smak wydawnictwu, teraz zaś dodaje postaci pisarki dodatkowego czaru). Ferrante uważa, że książki powinny mówić same za siebie. Jej na pewno mówią. O popularności prozy pisarki we Włoszech może świadczyć fakt, że podobno włoskie biura organizują wycieczki po Neapolu śladami postaci z jej powieści. Ja dla Was zamieszczam tylko krótki przewodnik.

"Genialna przyjaciółka" to opowieść o dzieciństwie i dorastaniu Eleny Greco (Eleny Ferrante?). Najważniejszą postacią dla dziewczynki w tym okresie jest jej przyjaciółka, charyzmatyczna i niepokorna Rafaella Cerullo, Lila. Wolny duch, a zarazem ptak uwięziony w klatce warstwy społecznej, z jakiej się wywodzi, oraz w patriarchalnej kulturze. Lila determinuje życie Lenucci, stanowi dla niej punkt wyjścia i punkt odniesienia. Sama bardzo zdolna, być może nawet genialna, pozbawiona środków na formalną kontynuację edukacji, motywuje Lenuccię (czasami nawet bezwiednie) do dalszej nauki.

Czy Elena Ferrante jest autorką, czy również narratorką "Genialnej przyjaciółki"? Tego nie wie nikt. Ferrante pięknie oddaje klimat przedmieść Neapolu i doskonale opisuje napięcia okresu dorastania (z tym, że książka jest jak najbardziej dla dorosłych). Szybko zapominamy, przynajmniej większość z nas, jak pełne dramaturgii były nasze dziecięce lata. Przyjaźnie na śmierć i życie, pierwsze fascynacje i miłości, wielkie plany i marzenia, zdrady, potajemne sojusze, zacięte rywalizacje... Oczywiście, z perspektywy czasu nasze dziecięce przeżycia i emocje mogą nam się wydawać błahe lub śmieszne. Ale umówmy się, wtedy takie nie były. Wtedy wszystko było tak ważne, jakby od tego zależały dalsze losy świata, a nasze życie co najmniej. Młody człowiek nie zna dystansu, angażuje się we wszystko całym sercem, i wszystko tak samo przeżywa. Podczas lektury miałam wiele reminescencji dotyczące własnego dzieciństwa i okresu dorastania. Zresztą, ostatnio mam je coraz częściej - jest to chyba kolejna po samoistnym wczesnym wstawaniu oznaka starzenia się (budzę się bez budzika o szóstej rano, sama z siebie...! Jak mam ciekawą książkę - jak na przykład "Genialną przyjaciółkę" - robię sobie dobrą kawę i czytam. Inaczej idę biegać.)

Po przeczytaniu książki zaczęłam intensywnie myśleć o wycieczce do Neapolu (śladami postaci z powieści lub nie, will see), oraz zapisałam się do publicznej biblioteki, by móc od razu zacząć czytać drugi tom trylogii Ferrante, "Historię nowego nazwiska" (nie było go w żadnej księgarni). To w sferze czynów. W warstwie werbalnej, jak napisałam powyżej.
Bardzo, bardzo Wam polecam tę książkę.


"Genialna przyjaciółka", Elena Ferrante, Wydawnictwo Sonia Draga


Ogólna ocena: 6/6