piątek, 19 lutego 2016

Nowa książka autorki "Zabić drozda"

Historia książki Harper Lee „Idź, postaw wartownika” jest naprawdę niesamowita. Książka została napisana w latach pięćdziesiątych, ale światło dzienne ujrzała dopiero w roku 2014 roku, odnaleziona pośród prywatnych rzeczy pisarki. Jej wydanie na całym świecie wzbudziło wielką sensację. Książka błyskawicznie stała się najczęściej zamawianą książką na Amazonie od czasów Harry’ego Pottera. Wszyscy chcieli przeczytać drugą książkę autorki uwielbianej powieści „Zabić drozda”, opisującej głęboki rasizm na południu Stanów Zjednoczonych w czasach Wielkiej Depresji (na podstawie której powstał niemniej znany film pod tym samym tytułem, ze słynną rolą Gregory Pecka).
 
Powieść „Zabić drozda” została okrzyknięta arcydziełem, w 1961 zdobyła nagrodę Pulitzera, sprzedano miliony jej egzemplarzy, i stała się ulubioną powieścią Amerykanów – według niektórych sondaży, popularniejszą w Stanach Zjednoczonych nawet niż Biblia. To tłumaczy wielkie zainteresowanie wokół wydania drugiej książki Harper Lee.
 
Pytanie tylko, czy to na pewno jest druga książka? Harper Lee napisała „Idź, postaw wartownika” zanim napisała „Zabić drozda”. Wydawca, który otrzymał egzemplarz „Idź, postaw wartownika”, zwrócił ją pisarce do dopracowania; wskazał, by skoncentrowała się na dzieciństwie i latach młodości głównej bohaterki, uznając te fragmenty książki za najciekawsze; Harper Lee dopracowała książkę, i w ten sposób powstała powieść „Zabić drozda”. „Idź, postaw wartownika” można zatem traktować jak pierwszy szkic powieści „Zabić drozda”. Choć wiele fragmentów książek jest do siebie bardzo podobnych, historie w nich opisywane różnią się od siebie, i to dość zasadniczo.
 
 
Czy to dzięki książce, czy dzięki filmowi, wszyscy pewnie kojarzą postać Atticusa Fincha, żarliwego obrońcy ciemnoskórego Toma Robinsona, niesłusznie oskarżonego o zgwałcenie białej kobiety. Postawa Atticusa Fincha spotkała się z ogromną dezaprobatą białej części mieszkańców jego rodzinnego miasta, Maycomb, a on sam i jego najbliżsi byli narażeni z tego powodu na ostracyzm społeczny. Atticus Finch został ikoną prawnika – pierwszego sprawiedliwego, wierzącego w niezbywalne prawo do uczciwego, bezstronnego procesu dla każdego bez wyjątku, bez względu na okoliczności.
 
Akcja „Zabić drozda” ma miejsce w połowie lat trzydziestych XX wieku, akcja ”Idź, postaw wartownika” – dwadzieścia lat później, w latach pięćdziesiątych. Dorosła, 26 letnia córka Atticusa, Jean Louise, znana lepiej jako Scout, wraca do rodzinnego Maycomb, by odkryć, że uwielbiany oraz idealizowany przez nią ojciec jest białym supremacjonistą (został…? zawsze był….?). Dziewczyna nie może uwierzyć w swoje odkrycie, jest nim zdruzgotana. Jej rozczarowanie przeradza się w straszny gniew. Czuje się zdradzona i oszukana; jak może dalej kochać osobę o poglądach tak sprzecznych z jej sumieniem, tak różnych od jej własnych…? Czy ma prawo odrzucić tego, który ją kocha i wychował, z powodu jego politycznych poglądów? Czy można przestać kochać z powodu innych poglądów politycznych? Czy miłość ponad podziałami jest w ogóle możliwa? Jaka będzie odpowiedź Atticusa, i co zrobi Scout – tego dowiecie się oczywiście z książki.
 
Opisana w „Idź, postaw wartownika” zmiana, jaka zaszła w Atticusie Finchu, faktycznie wprawia w osłupienie. Transformacja siedemdziesięciodwuletniego Atticusa w rasistę jest naprawdę szokiem. Wiele z poglądów wypowiadanych przez Atticusa jest takich, że tysiące rodziców, którzy po 1960 roku nazwali swojego syna „Atticus” na cześć bohaterskiego prawnika, mogłoby równie dobrze nazwać dziecko „Adolf”. Cóż, w „Idź, postaw wartownika” Harper Lee zabija bohatera bez skazy. Każe się zastanawiać, czy jego męstwo w latach trzydziestych było PRAWDZIWYM męstwem. Czy był bohaterem, bo paradoksalnie łatwiej było nim wówczas być, kiedy dominacja białych była niepodważalna, niż w latach pięćdziesiątych, kiedy uciskana czarna mniejszość zaczęła domagać się swoich praw i w ten sposób zagrażać uprzywilejowanej pozycji białych. Osądzana z perspektywy czasu a raczej z perspektywy kolejnej powieści bohaterska postawa Atticusa w „Zabić drozda” staje się mniej jednoznaczna. W tym aspekcie „Idź, postaw wartownika”, odbrązawiając postać Atticusa Fincha, jednocześnie przydaje jej głębi.
 
Nie jest jasne, czy 89 letnia dziś i niedomagająca Harper Lee kiedykolwiek chciała traktować „Idź, postaw wartownika” jako oddzielną książkę, czy chciała jej wydania. Faktycznie, książka nie ma tej siły rażenia co „Zabić drozda”. Niektórzy zastanawiają się, czy wydanie książki było w ogóle potrzebne. W tym momencie rozważania te są zupełnie teoretyczne i abstrakcyjne. „Idź, postaw wartownika” być może nie jest arcydziełem, ale to bardzo dobra, wielowymiarowa książka, która z pewnością nie sprawia że „Zabić drozda” przestaje być arcydziełem. Powieść „Zabić drozda” stanowi część światowego dziedzictwa kulturowego i z tego względu uważam, że wydanie „Idź, postaw wartownika” było celowe choćby po to, by opatrzyć ją dodatkowym kontekstem. Uważam że książkę warto przeczytać.
 
 
 „Idź, postaw wartownika”, Harper Lee
 
Ogólna ocena: 4/6
 

wtorek, 2 lutego 2016

Julita czyta vs. królowa polskiego kryminału. Pierwsze starcie.

Katarzyna Bonda to nowe zjawisko na polskiej scenie literackiej. Zygmunt Miłoszewski obwieścił, że została królową polskiego kryminału. Takie namaszczenie ze strony było nie było króla polskiego kryminału naprawdę robi wrażenie. Zabrałam się więc za czytanie z wielkim entuzjazmem.

Na początku byłam zachwycona, pomimo iż Katarzyna Bonda nazwała swoją bohaterkę „Saszą”, a mnie nieco drażni maniera nadawania bohaterom bardzo oryginalnych imion i nazwisk. Sasza nie jest po prostu zwykłą policjantką, ale profilerką. Jej specjalizacją jest tworzenie portretów psychologicznych sprawców przestępstw. Młoda, zdolna, dociekliwa, z burzliwą historią życiową, walcząca z własnymi słabościami Sasza wydawała mi się perfekcyjną kandydatką na zostanie polskim odpowiednikiem Harry’ego Hole. A może nawet kimś więcej...? Brzmi bardzo interesująco, prawda?
Sama książka również zaczęła się bardzo ciekawie. Sasza Załuska wraca do kraju po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield. Paweł „Buli” Bławicki, właściciel klubu muzycznego, prosi ją o pomoc – „Buli” podejrzewa, że jego wspólnik, były piosenkarz, autor super hitu „Dziewczyna z północy” chce go zabić. Zadaniem Saszy jest dostarczenie na to dowodów. Sasza niezbyt chętnie przyjmuje zlecenie. Kiedy w klubie dochodzi do morderstwa,  podejmuje wyzwanie i angażuje się w rozwikłanie zagadki. Po czasie okazuje się, że morderstwo w klubie ma związek z tajemniczą śmiercią nastoletniego rodzeństwa sprzed lat, a kluczem do rozwiązania zagadki może być piosenka „Dziewczyna z północy”. Jednym z ważnych śladów pozostawionych przez mordercę jest zapach.

Do pewnego momentu książka bardzo mi się podobała. Kryzys nastąpił około 450 strony. Na tej wysokości książka wyraźnie straciła tempo. Wolniejsze przewracanie kartek pozwoliło mi dostrzec kilka jej bardzo wyraźnych mankamentów. Po pierwsze, książka jest zdecydowanie zbyt długa; opisywana historia spokojnie mogłaby zająć co najmniej 1/3 mniej. Po drugie, historia zagadki kryminalnej jest nieco przekombinowana, przez co staje się mało wiarygodna. Po trzecie, w książce pojawia się zbyt wiele postaci (zwłaszcza zbyt wielu policjantów); większość z nich tak naprawdę niewiele wnosi a wprowadza niepotrzebny zamęt i rozbija akcję. Po czwarte, Bonda opisuje zbyt wiele wątków pobocznych, z których ostatecznie nic nie wynika – przykład: żona „Bulego” Tamara i historia jej życia. Po piąte, Bonda zbyt mało rozwija wątek dociekań prowadzonych przez Saszę, nie wykorzystuje do końca jej potencjału jako superbohaterki – profilerki. Spodziewałam się dowiedzieć czegoś więcej o specyfice pracy profilera, liczyłam na głębszy insight w tym kierunku. Po szóste, książkę niestety cechuje brak poczucia humoru – Katarzyna Bonda to nie jest Joanna Chmielewska.

W związku z powyższym, po przeczytaniu „Pochłaniacza” mam mieszane uczucia. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że mam w rękach nieoszlifowany diament. Z super pomysłem na historię, z bardzo ciekawą główną bohaterką, oraz z wieloma niedociągnięciami natury warsztatowej. Ogólnie uważam jednak, że Katarzyna Bonda ma bardzo duży potencjał jako pisarka – autorka kryminałów. Z pewnością będę sięgać po jej kolejne książki. Zgodnie z informacjami na stronie internetowej pisarki. „Pochłaniacz" jest pierwszą częścią cyklu Cztery żywioły Saszy Załuskiej składającego się z czterech tomów. Każdemu ma patronować inny żywioł: POWIETRZE, ZIEMIA, OGIEŃ i WODA. W każdym bohaterka rozwiązuje inną zagadkę kryminalną, korzystając z innej metody kryminalistyki. W „Pochłaniaczu” kluczem okazuje się zapach (oczywiście w połączeniu z przenikliwością Saszy Załuskiej).

Kryminalna rozrywka na przyzwoitym poziomie.

Ogólna ocena: 3,5/6

"Pochłaniacz", Katarzyna Bonda, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA



Polska odsłona realizmu magicznego czyli Bajodużenie, Patrycja Prochot-Sojka

Na hasło “realizm magiczny” na myśl przychodzą od razu takie nazwiska jak Gabriel Garcia Marquez, Isabel Allende czy Carlos Fuentes. Polską reprezentantką tego stylu jest a raczej właśnie została Patrycja Prochot – Sojka, dzięki swojej debiutanckiej książce „Bajodużenie”. Postawienie jej w drugim zdaniu po zdaniu z tak wielkimi nazwiskami nie jest wcale nadużyciem. Książka zdobyła główną nagrodę w konkursie Promotorzy Debiutów 2015, i jest to nagroda zdecydowanie zasłużona. Jest mi niezmiernie miło być wśród pierwszych recenzentów tej książki.

Składa się na nią zbiór opowiadań mających miejsce w Ziegenhalls, przemianowanym wskutek zawirowań historii na Głuchołazy. W związku ze swoją przeszłością, Ziegenhalls to miejsce wyjątkowe, o specyficznym kontekście. Pełne duchów dawnych mieszkańców, pulsujące od zamierzchłych wydarzeń i niedopowiedzianych historii. Patrycja Prochot-Sojka je dopowiada.

Przedmiotem kolejnych opowiadań są historie mieszkańców Ziegenhalls. A są to historie zupełnie wyjątkowe i niesłychane. Historie rodzinne, historie osobiste, historie o miłości, o poszukiwaniu miłości i o braku miłości, o śmierci i o igraniu ze śmiercią. Patrycja Prochot-Sojka szczegółowo opisuje emocje swoich bohaterów oraz ich refleksje związane zagadnieniami natury egzystencjalnej. Pisarka wznosi się na wyżyny kunsztu literackiego opisując rozterki szeroko rozumianych istot pozaziemskich od których aż roi się w opowiadaniach. A dodatkowo jest w tym wszystkim bardzo dowcipna.

Jendak to właśnie miasto, Ziegenhalls/Głuchołazy, zdaje się być głównym bohaterem opowiadań debiutantki. Czy miasto jest skupiskiem bohaterów o wyjątkowych życiorysach, czy przyciąga takie osobliwe postaci, czy raczej kreuje…? Być może kreuje - rzeczywistość Ziegenhalls jest opisana tak, jakby była magiczna. Elementy racjonalnie niewytłumaczalne oraz rzeczywiste pozostają ze sobą w symbiotycznym związku. Granica pomiędzy światem realnym a światem fantastycznym w zasadzie nie istnieje. W Ziegenhalls równie naturalne jest to, że Leonia konwersuje z Jezusem a Matka Boska zwierza się Ludwiczce z problemów wychowawczych z tymże, jak to że wstaje słońce. To, że rodzina zegarmistrzów Kleistów ma w księgach zapisany swój los jest równie normalne jak codziennie wykonywane czynności typu sprzątanie czy gotowanie. Nikt nie wie jedynie że pomyślność rodu von Tildenów jest gwarantowana przez ubrania szyte dla członków rodu od pokoleń przez rodzinę Maurów Al-Churrich.

Patrycja Prochot-Sojka żongluje symbolem oraz metaforą, ściąga z piedestału Boga, Maryję, Jezusa, przydając im czysto ludzkie cechy oraz emocje. W pewnym sensie jest obrazoburcza, gdy stwierdza, że Bóg może się mylić. Do Ziegenhalls zagląda również śmierć, którą (mimo pewnego chłodu, który zachowuje) targają ludzkie namiętności. Bohaterowie opowiadań nie kwestionują istnienia w ich życiu magii oraz zjawisk nadprzyrodzonych, ale przyjmują swój los, w dużej mierze kształtowany przez wypadki magiczne oraz zdarzenia niewyjaśnione, z akceptacją i zrozumieniem.

Wszystkie historie opisywane w książce są arcyciekawe, gratuluję pisarce wyobraźni. Przypominają troszeczkę bajki dla dorosłych. Jest w nich coś niesamowicie pozytywnego. Ponadto, pisarka ma ironiczne poczucie humoru które przebija z kart książki, co dla mnie zawsze jest bardzo dużym plusem.

Jestem zauroczona oposanymi w książce historiami oraz niecodzienną dziejami miasta. Opowiadania napisane są bardzo pięknym językiem, Katarzyna Prochot – Sojka biegle włada językiem polskim i niestraszne jej są żadne jego meandry. Opisywany przez nią wciąga i fascynuje. Lektura książki pozwala na moment uciec od szarej rzeczywistości za oknem. Bardzo przyjemny to skok w bok, polecam zamiast wszelkich innych.

 

„Bajodużenie”, Patrycja Prochot-Sojka, Wydawnictwo Mamiko