wtorek, 19 maja 2015

Niekoniecznie temat na pierwszą stronę. O nowej książce Umberto Eco (20/52)

O oczywistościach się nie rozmawia, nową książkę Umberto Eco po prostu się kupuje. Zwłaszcza, że włoski pisarz, filozof i erudyta nie rozpieszcza swoich czytelników i na każdą kolejną powieść każe dość długo czekać. Ja jednak nigdy nie stracę cierpliwości, od czasów, kiedy z latarką pod kołdrą w wieku lat bardzo nastu z zapartym tchem czytałam z wypiekami na policzkach „Imię róży”. Bojąc się później pójść do toalety.

„Temat na pierwszą stronę” urzeka mnie już od pierwszej strony lekko neurotycznym opisem kapiącego kranu oraz rozterek głównego bohatera z tym związanych. Kilka stron później widzę, że Umberto Eco bawi się z czytelnikiem konwencją oraz formą, i sama też od razu jako jednostka empatyczna wpadam we wspaniały humor. Pisarz poprzez narratora przekornie twierdzi, że „satysfakcja płynąca z erudycji zastrzeżona jest dla przegranych. Im więcej ktoś wie, tym bardziej nie powiodło mu się w życiu”. I dalej: „Marzyłem o tym, o czym marzą wszyscy przegrani: napiszę kiedyś książkę, która przyniesie mi sławę i bogactwo” (O mój Boże….).

Ale żarty na bok, bo w książce chodzi o poważną sprawę. O prasę, jej wolność oraz jakość. Zastanówcie się, jakie kolumny czytacie najczęściej i najchętniej w gazetach? Czy w ogóle sięgacie po wczorajszą gazetę? A po poprzedni numer tygodnika, gdy jest nowy? Co tak naprawdę interesuje Was najbardziej w gazecie? Szczerze…..Umberto Eco twierdzi po czym udowadnia w swej najnowszej powieści „to nie wiadomości tworzą gazetę, to gazeta tworzy wiadomości”. „Temat na pierwszą stronę” to złośliwa satyra na współczesne media, pokazująca w jaki sposób dokonywana jest selekcja informacji które otrzymuje do rąk czytelnik oraz na podstawie jakich kryteriów się odbywa. Oczywiście cały czas jest bardzo dowcipnie, raczej ironicznie, ale uwierzcie mi, nie będzie Wam do śmiechu.

Książka jest swoistym memento wielkiego włoskiego erudyty (któremu raczej się w życiu udało). Analizujcie, syntezujcie, powątpiewajcie, bądźcie czujni, bądźcie krytyczni. Fakt, takie przesłanie może łatwo paść na podatny grunt p a r a n o i. Pewnie teraz gabinety psychiatryczne coraz częściej odwiedzać będą bibliofile-paranoicy próbujący przekonać świat że żyjemy w informacyjnym Matrix i nic nie jest takie, jak się wydaje. Ale wszystko ma swoją cenę.

Również, w tym wypadku niestety, bycie wielkim pisarzem i erudytą – z powodu oczekiwań, jakie za sobą niesie. Po lekturze „Tematu na pierwszą stronę” pozostaje zaś duże poczucie niedosytu oraz rozczarowania. Niedosytu formą (książeczka jest szokująco krótka na tle innych dokonań powieściowych U. Eco), oraz rozczarowania treścią. Zgadzam się, wszystko, o czym pisze Eco, jest ważne i należy o tym pamiętać nie tylko od święta ale również na co dzień.  Tyle że to co pisze to nihil novi¸ jak głosił niedawno zaobserwowany przeze mnie tatuaż w okolicach dekoltu u pewnej młodej dziewczyny. Aż tak wielka oczywistością, by nie powinno się o tym rozmawiać, tematyka nie jest, a jednak pewien niesmak pozostaje.

„Temat na pierwszą stronę” jest zgrabnie opakowanym w formułę powieści protestem Umberta Eco przeciwko temu co się dzieje na rynku prasowym. Fakt, mogłoby być mu trudno opublikować swoje stanowisko w prasie. Ale żeby od razu aż książkę o tym pisać….?

Ogólna ocena: 4/6

Umberto Eco, „Temat na pierwszą stronę”, Wydawnictwo Noir sur Blanc
 

środa, 6 maja 2015

"Zrozumieć Amelię", Kimberly McCreight, 18/52

Ostatnio dużoczytanie jakoś mi nie szło i moje statystyki czytelnicze zbliżyły się do przeciętnych na niebezpiecznie małą odległość. Potrzebowałam przeczytać coś bardzo szybko,  co sprowadziłoby moje czytelnictwo a zwłaszcza jego tempo z powrotem na dobrą drogę. Coś takiego jak thriller psychologiczny. „To jest to!” wykrzyknęłam  w myślach, gdy przeczytałam tylną okładkę książki „Zrozumieć Amelię” autorstwa Kimberly McCreight.

Co tam tylna okładka? Kate Baron, prawniczka i samotna matka z NY, odbiera telefon ze szkoły swojej córki. Dowiaduje się że Amelia, jej piętnastoletnia nie sprawiająca dotąd problemów wychowawczych ani w ogóle żadnych innych córka została przyłapana na ściąganiu (za co słusznie grozi jej zawieszenie w prawach ucznia). Kate ma natychmiast odebrać swoją córkę ze szkoły (szkoła to prestiżowe Grace Hall na Brooklynie). Gdy dociera na miejsce, okazuje się, że córka już nie żyje. Według policji i szkoły, popełniła samobójstwo skacząc z dachu szkoły.  Wierzy w to również Kate (pomimo iż rys psychologiczny Amelii nie wskazywał cech samobójczyni), dopóki nie dostaje smsa o treści „Amelia nie skoczyła”.  Rozpoczyna swoje prywatne śledztwo. Nic więcej nie mogę napisać (I don’t spoil).
Ale napisać, że książka jest porażająca, chyba mogę? Nie przez warsztat pisarski czy kunszt literacki, nie przez stopniowe budowanie napięcia (choć to wszystko jak najbardziej cechuje prozę Kimberly McCreight). To tematyka książki jest tak porażająca. Samobójcza śmierć dziecka, jedynego dziecka. Czy można sobie wyobrazić większą tragedię….? Sama jestem matką i mam swoją córeczkę, dlatego historia opisana w książce była dla mnie absolutnie wstrząsająca. Zresztą jest pewnie taka dla każdego rodzica lub po prostu dla każdego empatycznego człowieka. Bycie matką córeczki nadaje temu jednak pewien dodatkowy wymiar.

„Zrozumieć Amelię” faktycznie jest page-turnerem. Prowadząc swoje śledztwo, Kate dowiaduje się o Amelii rzeczy, które chcielibyście wiedzieć o swoich dzieciach, ale boicie się zapytać. Myślicie, ze Wasze dziecko jest szczęśliwe, zadwolone i heteroseksulane? Życzę Wam, żeby tak było. Kimberly McCreight zburzy Waszą równowagę i zabierze Wam święty spokój.
Na koniec tylko kwestia definicyjna. To, że zrozpaczona matka próbuje zrozumieć przyczyny samobójczej śmierci swojej jedynej córki jeszcze nie czyni z książki thrillera psychologicznego. Psychologizowania w książce nie ma dużo. Może to i dobrze, mogłoby nie czytać się tak szybko i mimo wszystko radośnie z samej radości czytania. „Zrozumieć Amelię”, thriller z aspiracjami na psychologiczny, ale z dużą dawką refleksji.

Ogólna ocena: 4/6

Kimberly McCreight „Zozumieć Amelię”, wydawnictwo Czarna Owca
                       

Bombyx mori, "Jedwabnik", Robert Galbraiht, 17/52

Niespodzianki żadnej nie było; o tym, że Robert Galbraith, autor „Jedwabnika”, to pseudonim J. K. Rowling, dowiedziałam się już z samej okładki książki. Pożyczyła mi ją Sąsiadka (cudownie jest mieć czytających sąsiadów!). Książka wzbudziła moje wielkie zainteresowanie. Jane K. Rowling w zasadzie mogłaby poprzestać na napisaniu cyklu powieści o Harrym Potterze (o ile można użyć określenia „poprzestać” w odniesieniu do tej monumentalnej sagi). I tak zapisałaby się trwale w annałach historii literatury (wszelkie liczby związane z Harrym Potterem są tak wielkie, że nic mi już nie mówią). Mogłaby sobie siedzieć w kawiarni i pić kawę i nic już nie pisać na żadnych serwetkach. Jednak ona chce, z czego ja osobiście a ze mną pewnie wielbiciele dobrej literatury się cieszą. Oraz Ci, którzy lubią seriale nakręcone przez HBO.

Gdy wybuchła tzw potteromania, ja wolałam polskich poetów przeklętych. Na czar Harry’ego Pottera pozostałam zatem obojętna. „Trafny wybór” (serial obecnie w HBO) mną wstrząsnął. Mimo ryzyka że co wrażliwsze jednostki mogą nie przeżyć opisanego w książce starcia z okrucieństwem i złem tego  świata (w wymiarze „Placu Zbawiciela” do potęgi n-tej), naprawdę warto sięgnąć po tę książkę (trafny wybór).
Jane K. Rowling musi po prostu lubić pisanie. Lub jej ambicją jest zostać czymś więcej niż autorką serii książek o Harrym Potterze (choć i to nie mało). Po obyczajowym „Trafnym wyborze” postanowiła pisać kryminały. Do tej pory napisała dwa „ Jedwabnika” i „Wołanie kukułki”. Ja przeczytałam „Jedwabnika”. To druga powieść Jane K. Rowling napisana jako Robert Galbraith (naprawdę nie wiem dlaczego mając możliwość wyboru zaczęłam czytanie od drugiej a nie od pierwszej książki; pierwsza, „Wołanie kukułki”, stoi i znacząco przygląda mi się z półki).

Fabuła „Jedwabnika” jest dość oryginalna. W Londynie zostaje w okrutny sposób zamordowany pisarz Owen Quine; jak się okazuje, za scenariusz makabrycznej zbrodni posłużył maszynopis jego najnowszej powieści, „Bombyx mori”. Choć nie wydana, książka zdążyła już wzbudzić  sensacje i kontrowersje; pisarz umieścił w niej aluzje do całego literackiego Londynu. Pamiętacie aferę na linii Ignacy Karpowicz – Kinga Dunin? W Londynie działy się podobne rzeczy, tylko gorsze i więcej. Nikomu nie zostało oszczędzone. W rezultacie wszyscy zostają podejrzani. Bo wszyscy mogliby chcieć zabić za to, co napisał o nich Owen Quine. Do akcji wkracza Cormoran Strike, prywatny detektyw. Nie jest Jamesem Bondem. Żaden też z niego superbohater, choć nadrabia intelektem. Rozpoczyna się śledztwo….
Fakt, że napisała tę książkę Jane K. Rowling, z początku czyni ją bardzo interesującą. Po oswojeniu się z osobą autorki zachwyt nad książką nieco opada. Jest przyzwoicie, ale bardziej przyzwoicie-tak sobie niż przyzwoicie-ok. Z jednej strony – warsztatowo jest bardzo poprawnie, powieść ma wszystko, co powinien mieć dobry kryminał. Z drugiej strony – jak dla mnie nie ma „tego czegoś”. Książka momentami jest wciągająca, ale raczej można się od niej oderwać. Jest również zdecydowanie „przepisana”, można było napisać 100 stron mniej. Oraz może nieco przekombinowana. Można było mniej pokombinować.

Dam Cormoranowi Strike’owi jeszcze jedną szansę i przeczytam „Wołanie kukułki”. Skoro już tak na mnie znacząco patrzy z półki….

Ogólna ocena: 3.5/6

Robert Galbraith, „Jedwabnik”, Wydawnictwo Dolnośląskie