sobota, 24 lutego 2024

Rzeczy, które możesz zrobić w Rio de Janeiro. Biblioteka Portugalska

Dzisiejszym postem chciałam otworzyć nowy wątek na blogu - wątek o bibliotekach. Kocham biblioteki! Gdziekolwiek jestem, biblioteka przyciąga mnie jak magnes, wabi i fascynuje. Uważam że biblioteka to niedoceniany punkt na mapie turystycznej każdego miasta. Bardzo dużo mówi o danym miejscu, o jego historii, tradycjach, architekturze. Również o jakości klasy politycznej! W mojej ocenie jedną z pierwszych decyzji jaka powinien podjąć światły polityk chcący rozwoju swojego miasta powinna być budowa nowej biblioteki. A jeżeli porządna biblioteka już istnieje, powiększenie jej zbiorów lub poprawa infrastruktury. Miałam szczęście odwiedzić wiele pięknych bibliotek. Każda z nich opowiada inną historię. Chciałabym przybliżyć Wam te bi biblioteki, które najbardziej zapadły mi w pamięci.

Rozpocznę mój cykl biblioteczny od biblioteki, którą odwiedziłam latem w zeszłym roku, Biblioteki Portugalskiej w Rio de Janeiro. 

Tu małe sprostowanie, akurat w Rio Biblioteka jest wskazywana jako jedna z najważniejszych atrakcji turystycznych. Jest położona w historycznym centrum miasta, i stanowi prawdziwą kopalnię wiedzy na temat historii, kultury i dziedzictwa narodowego Brazylii. Jest mekką dla miłośników literatury, badaczy historii i każdego, kto pragnie zrozumieć historię Brazylii.

Historia Biblioteki Portugalskiej sięga czasów, gdy Brazylia była kolonią Portugalii. Założona w 1837 roku przez księcia regenta Dom João VI, biblioteka miała na celu propagowanie języka, kultury i literatury portugalskiej wśród elit brazylijskich. Od tego czasu stała się nieodłącznym elementem intelektualnego krajobrazu miasta. Zbiory biblioteki obejmują nie tylko dzieła portugalskich klasyków, ale także rzadkie manuskrypty, mapy, dokumenty historyczne i wiele innych materiałów, które rzucają światło na przeszłość i rozwój Brazylii. Co interesujące, biblioteka posiada największy na całym świecie zbiór literatury portugalskiej poza granicami Portugalii.

Biblioteka Portugalska jest wyjątkowa również ze względu na swoją architekturę. Wnętrza wzniesionego w stylu neoklasycystycznym budynku stanowią manifestacja przepychu i bogactwa. Przepiękne marmury, misterne mahoniowe sztukaterie, liczne złocone detale, wyszukane dodatki przywodzą na myśl czasy kolonialnej świetności Portugalii. Z zachwytu brakuje tchu w piersiach.







Także jak będziecie się wybierać na karnawał w Rio, polecam i wizytę w Bibliotece! Uważajcie tylko na godziny otwarcia, Biblioteka zamyka się około 18, jak większość instytucji kulturalnych w Rio. Gdybyście się zaczytali...Tuż obok wejścia znajduje się przyjemna mała księgarnia, gdzie kupiłam jako pamiątkę przepiękny album o Bibliotece. Polecam również odwiedzenie Biblioteki za dnia. W centrum Rio jest bardzo niebezpiecznie, jest ono też dość zaniedbane. Majestatyczne i dostojne wnętrze Biblioteki mocno kontrastuje z otoczeniem, co osadza nasze rozważania odnośnie kolonialnej przeszłości Brazylii w zupełnie innej perspektywie.

piątek, 23 lutego 2024

Wszyscy chcemy tam dotrzeć. Recenzja książki "Do raju" Hanny Yanagihary

 Po dwóch poprzednich powieściach Yanagihary, „Do raju” budzi we mnie przyjemną ekscytację. Nawet grubość książki nie przeraża mnie specjalnie, co ma również pewien związek z moją aktualną kontuzją i unieruchomieniem. Wyobraźcie sobie, w związku z zerwanym więzadłem nic innego nie mogę robić, tylko czytać! W zasadzie mogłaby to być moja własna definicja raju. Jak raj widzi Yanagihara w swojej najnowszej książce?

„Do raju” to monumentalna political fiction, której akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku stuleci. Bohaterów książki różni w zasadzie wszystko, łączy natomiast usilne dążenie do odnalezienia szczęścia i miłości.

Książka budzi skrajne emocje, od totalnego zachwytu do ostrej krytyki. Po jej przeczytaniu ta rozbieżność ocen staje się dla mnie zrozumiała, Jeżeli chodzi o warsztat, stanowi małe arcydzieło. Jest  przepięknie napisana, i równie pięknie przetłumaczona (brawa Jolanta Kozak!). Poznajemy trzy ciekawe historie, z których każda osadzona jest w innych realiach. Jestem pod ogromnym wrażeniem umiejętności autorki do kreowania świata przedstawionego. Obok siebie dostajemy trzy wizje świata, trzy równoległe obrazy Ameryki w trzech różnych płaszczyznach czasowych. Całość jest przy tym spójna kompozycyjnie i konceptualnie.

Nie chciałabym Wam tutaj streszczać fabuły, zwłaszcza że jest ona dość zawiła i skomplikowana. Ale kilka rzeczy muszę napisać. Wspomniałam, że książka składa się z trzech części. Każda część mogłaby w zasadzie być odrębną książką.


Pierwsza część „Do raju” to historical fiction. Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, w roku 1893, ale zamiast Stanów Zjednoczonych mamy Wolne Stany. Panuje w nich ustrój liberalny, wprowadzone zostały m..in. małżeństwa jednopłciowe, pragnąc zapewnić mieszkańcom pełną wolność i swobodę. Głównym bohaterem jest David, pochodzący z zamożnej, wpływowej rodziny. David zamieszkuje dom na Placu Waszyngtona, co natychmiastowo sugeruje, że mamy tu do czynienia również z pewną zabawą, że Yanagihara puszcze subtelne oczko do Henry Jamesa i powieści o tym samym tytule (uświęconej zresztą świetnym filmem Agnieszki Holland, kto nie widział niech szybko nadrabia zaległości!). Jeżeli chodzi o fabułę, robi się odrobinę soapoperowo. David musi dokonać wyboru pomiędzy aranżowanym małżeństwem z rozsądku a szaleńczą młodzieńczą miłością do kochanka artysty. Który wybór zaprowadzi go do raju?  Odebrałam jako bardzo interesujące to zestawienie bardzo śmiałej i odważnej wizji historical fiction z dość banalną historią znanej ludzkości od stuleci - a przynajmniej tej części ludzkości, której próbowano zaaranżować małżeństwo. A może to zabawa formą i wyzwanie rzucone Henry Jamesowi: próba sprawdzenia, czy odważna obyczajowo treść nie rozsadzi tradycyjnej, typowej dla niego formuły powieści.

Druga część książki dzieje się w 1993 roku, a zatem współcześnie. Opisuje związek dojrzałego, zamożnego prawnika z młodym asystentem pochodzącym z Hawajów. W tle przebrzmiewa groźba epidemii AIDS, i kwestia prawa do samostanowienia się autochtonicznej ludności Hawajów.

Trzecia część książki toczy się w roku 2093. Yanagihara przedstawia mocno dystopijną wersję przyszłości, gdzie ludzkość jest trawiona kolejnymi epidemiami, żyjąc w warunkach państwa totalitarnego. Lektura nie dla preppersów, za to doskonała pożywka dla wszystkich strachów czających się w naszych karmionych katastroficznymi wizjami umysłów, które nie wyzwoliły się jeszcze z traumy pandemii. Podczas lektury kolejnych stron ogarnia nas czyste przerażenie. Przychodzą do głowy myśli, które chcemy zepchnąć głęboko na dno świadomości. W mojej ocenie część trzecia to zdecydowanie najlepsza część książki.

Dziwi mnie i zaskakuje, dlaczego bohaterami książek Yanagihary są niemal wyłącznie mężczyźni. Podczas lektury zastanawiałam się, czemu służy ten zabieg, i przyznam szczerze, że nie mam najmniejszego pojęcia. Kobiety pełnią rolę drugoplanową, żeby nie napisać drugorzędną. Kobiecie udaje się zostać protagonistką finalnej części, natomiast z uwagi na swoje cechy szczególne opisane w książce trudno określić ją jako bohaterkę pełnowymiarową. Jak przeczytacie, to zrozumiecie.

W każdej z części następuje kompletna zmianę realiów. Co interesujące, w każdej części powtarzają się te same imiona bohaterów, wspólne jest też miejsce zamieszkania przy Placu Waszyngtona.  Nasz łaknący logicznych wytłumaczeń mózg poszukuje sensu, związku pomiędzy postaciami z poszczególnych części. Mnie najbardziej przekonuje ten o powtarzalności ludzkich losów, historii i emocji, bez względu na czas i miejsce, bez względu na ustrój polityczny czy uwarunkowania społeczne, kolor skóry, wiek czy poglądy. O poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi i o pragnieniu miłości, bo bohaterowie każdej części książki są w istocie samotni, spragnieni miłości i bliskości. Przyznacie że dość skomplikowany zabieg literacki dla osiągnięcia tego celu. Przepraszam, jeśli sprofanowałam przebrzmiewającą w ostatnich zdaniach wzniosłość tym ohydnym cynicznym komentarzem. Wydaje się on jednak trafny w odniesieniu do całej książki. „Do raju” to powieść misterna w swojej konstrukcji, barokowa w swoim rozmachu, doskonała pod względem literackiego warsztatu. Natomiast jej przesłanie wybrzmiewające z każdej części jest odrobinę naiwne. Brutalnie rzecz ujmując, książka stanowi doskonały przykład przerostu formy nad treścią.

Lektura książki jest z pewnością ciekawym przeżyciem literackim, więc dla fanów literatury przeczytanie jej będzie wciąż interesującym doświadczeniem. Pod względem treści jest odrobinę rozczarowująca nawet pomimo tego, że czasem warto przypomnieć sobie rzeczy podstawowe.

 

 

Ogólna ocena: 6.5/10 (ale wiecie, że u mnie nie jest łatwo)

 

 

poniedziałek, 5 lutego 2024

"Odd hours" Ani Bas. Napisana przez Polkę po angielsku książka inauguruje klub książki w Milanówku, a mnie motywuje do reaktywacji bloga

Tytuł poprzedniego posta "Come back lub jego zapowiedź" okazał się znamienny. Można by rzec nawet, że okazał się przekleństwem - ponieważ był to już drugi zapowiadany "come back", po którym nastąpiła złowroga cisza z mojej strony. Tym razem musi się udać. Tym razem nie będzie wielkich zapowiedzi, wielkich słów, po prostu wrócę do regularnego pisania bloga. 

Powodów mam ku temu kilka. Po pierwsze, wyniki wyborów sprawiły, że znów zaczęłam oddychać. Być może jest to nowa definicja neurozy, aczkolwiek dyktatorskie rządu PIS-u w jakimś sensie odbierały mi przyjemność i lekkość pisania. Miałam wrażenie że swobodny momentami nawet lekko frywolny ton mojego bloga nie przystaje do bieżących wydarzeń politycznych. W kraju się łamie konstytucję, a ja tu o książkach po prostu. Czułam się z tym jakoś niezręcznie. Wiem, że wśród moich czytelników są ludzie o różnych poglądach politycznych, ale ja się nigdy z moimi poglądami nie ukrywałam, poza tym czytając moje posty, nie sądziliście chyba, że mogłabym kiedykolwiek popierać PIS. No właśnie. 

Drugi powód jest taki, że obiecałam. Jak pisałam w moim poprzednim poście będącym tylko zapowiedzią, jakiś czas temu przeprowadziłam się do Milanówka, na którego punkcie oszalałam i stałam się fanatyczną lokalną patriotką. Z nieskrywanym zachwytem powitałam informację od koleżanki, że otwiera w Milanówku Klub Książki. Od razu zgłosiłam swój akces, deklarując pełne wsparcie dla tej inicjatywy. Klub Książki nazywa się "Book Lovers", bo czytamy po angielsku, Kasia prowadzi szkołę językową, a klub książki jest po godzinach, raz w miesiącu. Zostałam obdarowana książką ponad miesiąc przed pierwszymi obradami, w moim sercu zapanowała więc spokojna pewność, że jest to termin absolutnie wystarczający żeby zanurzyć się w tej literaturze i czerpać z niej wszelkie możliwe rozkosze. Okładka wyglądała obiecująco i estetycznie, tytuł intrygował: "Odd hours", autorstwa Ani Bas. Historia autorki też jest bardzo interesująca. Książkę tą napisała po angielsku Polka mieszkająca od wielu lat w UK, po angielsku. Książka została nie tylko wydana, ale i pozytywnie przyjęta na Wyspach, co już samo w sobie jest dużym sukcesem wobec ogromnej konkurencji na tamtejszym rynku. 

"Odd hours" wymyka się prostym klasyfikacjom. Jest po trochu powieścią obyczajową, satyrą, i komedią. Dla mnie osobiście najciekawsza była jej odsłona satyryczna. Główną bohaterką jest Gosia Gołąb, kasjerka w supermarkecie.  W wolnych chwilach publikuje poezje w internecie oraz fantazjuje o związku z mężczyzną, którego widuje przelotnie w pracy. Gosia jest kompletnie zagubiona w rzeczywistości i tylko jej się wydaje, że ją rozumie. Ani jednak nie rozumie, ani nie ogarnia. Potomkini polskich emigrantów, ale odbierająca polskość raczej jako niezrozumiałe brzemię i ciężar, nie w kontekście martyrologiczno-patriotycznym, ale bardziej społeczno-kulturowym. Ciekawy jest przebijający z kart książki stosunek autorki do Polski i Polaków, w mojej ocenie typowy dla osoby która wiele lat temu opuściła kraj i nie rozumie do końca zachodzących w nim zmian i procesów. Znaleźliby się z pewnością tacy, którzy określiliby Anię Bas jako p o l a k o ż e r c z y n i ę. Ale wróćmy do Gosi.  Fragmenty, w których Gosia próbuje wytłumaczyć sobie otaczający świat i w jakiś sposób w nim zaistnieć, są dla mnie najmocniejszą stroną książki. To ociekający ironią,  mocny przekaz, zaskakujący celnością obserwacji i świeżym spojrzeniem na pewne zjawiska społeczne. 

Gdy zaczynam czytać, Gosia wydaje mi się nieprzyjemnie dziwaczna. Nie lubię Gosi.  Być może nawet trochę się jej boję, momentami sprawia wrażenie osoby niezrównoważonej psychicznie. W trakcie czytania mam o to pewne pretensje do autorki. Czuje że jest mi odebrane to przepiękne i inspirujące doznanie utożsamiania się z główną bohaterką. Być może Gosia zmęczyłaby mnie sobą do tego stopnia, że odłożyłabym tę książkę na bok. No ale po pierwsze obiecałam a po drugie byłam w trakcie kilkunastogodzinnego lotu i nie miałam żadnej alternatywy... Na szczęście książka rozwinęła się w bardzo interesujący sposób. Było nawet kilka takich momentów, które mnie bardzo mocno wciągnęły. Mój stosunek do Gosi na przestrzeni kilkudziesięciu stron uległ znacznej przemianie, ale nie będę za dużo zdradzać, żeby pozostawić Wam przyjemność własnych spostrzeżeń i obserwacji.


Początkowo irytował mnie też język książki. Oczywiście żadna ze mnie specjalistka jeśli chodzi o language, jednak czuję że coś jest nie tak z tym angielskim. Jest inny od tego, który znam, wydaje się trochę sztuczny, jakby wygenerowany. Tłumaczę to początkowo faktem, iż nie jest to pierwszy język autorki. Zmieniłam perspektywę na język po przeczytaniu wywiadu z autorką.  "Posługuję się tym językiem inaczej niż rodowici Brytyjczycy, ale właśnie dzięki kursowi przestałam myśleć o tym jako o słabości czy wadzie, a zaczęłam postrzegać to jako atut. Nigdy nie będę pisać tak jak rodowity Brytyjczyk, ale też żaden Brytyjczyk nie jest w stanie pisać tak jak ja." ("Odd Hours" Ani Bas podbija Wielką Brytanię. Polska debiutantka doceniona (wyborcza.pl) Ta argumentacja mnie przekonała i zaczęłam w jakimś sensie kontemplować ten język, analizować go i wnikać w jego struktury, co ostatecznie również dostarczyło mi sporej radości.  

Podsumowując, "Odd hours" to nie jest najlepsza książka, jaką czytałam. I nie jest to książka, która mnie jakoś szczególnie zachwyciła. Natomiast zainteresowała mnie, i sprawiła mi sporą intelektualną przyjemność. Powyżej przytoczyłam najważniejsze, z mojej perspektywy, argumenty dlaczego warto sięgnąć po tę książkę. Być może przekonają i Was. 

O ile mój powierzchowny research mnie nie myli, nie ma jeszcze polskiego tłumaczenia. Ciekawe.

Razem z Kasią miałyśmy bardzo interesującą dyskusję na temat książki na naszym posiedzeniu Book Lovers. Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii! No i zapraszam w imieniu Kasi do klubu! Oczywiście w Milanówku :)