wtorek, 20 grudnia 2016

Jaglany detoks na Święta

Podczas ostatniej wizyty w Empiku moją uwagę zwrócił trójpak zawierający pięknie wydanie książki Marka Zaremby, m.in. "Jaglany detoks". Jeżeli macie wśród rodziny lub znajomych fana zdrowego odżywiania, i nadal nie kupiliście dla niego prezentu, możecie śmiało kupić dla niego ten zestaw. Na pewno się ucieszy. Albo na start - po prostu "Jaglany detoks".

Jakiś czas temu świat oszalał na punkcie kaszy jaglanej. To szaleństwo nie ominęło i mnie, być może ze względu na moją świętej pamięci Prababcię Agnieszkę, wielką koneserkę tejże kaszy w wersji z suszonymi śliwkami. I właśnie to szaleństwo sprawiło, że zakupiłam "Jaglany detoks". Co więcej, zaaplikowałam jaglany detoks sobie oraz Mężowi. Oto relacja.

Preludium do detoksu było wypróbowanie przepisu na jaglaną szarlotkę. Podczas przyrządzania odrobinę irytuje mnie brak informacji o tym, na czym podsmażyć jabłka - czy to dla wszystkich takie oczywiste...? (decyduję się na olej kokosowy), oraz jak długo to robić (zdaję się na własną intuicję). W lekką konsternację wprowadza mnie następnie zalecenie, by mieszać składniki, aż ciasto będzie "zwarte". Czyli jakie, pytam mojego Męża, rozważając w międzyczasie nad zakresem semantycznym  słowa "zwartość". Na pewno nie takie, odpowiada Mąż, patrząc na zawartość mojej miski. Ponieważ jednak znudziło mi się już to całe mieszanie, nie zważając na skalę zwartości po prostu włożyłam ciasto do piekarnika, przykryłam usmażonymi według własnego uznania jabłkami. I wiecie co? Pomimo tych nieprecyzyjnych wskazówek ciasto wyszło obłędne! Przyznał to nawet mój Mąż, który do jaglanej szarlotki podchodził z dość dużą rezerwą (choć stopniowo pozbywa się uprzedzeń kulinarnych, bo przeżył już pesto z pokrzywy oraz chipsy z jarmużu). Jaglana szarlotka zniknęła bardzo szybko, gdyż uznaliśmy że to ciasto, które można jeść ile się chce bez najmniejszych wyrzutów sumienia bo w zasadzie ono jest prawie odchudzające :)

Wreszcie zabrałam sie za prawdziwy detoks. Dzień pierwszy. Moja półtoraroczna Pola zamiast na leniwe rzuca sie na moją sałatkę z kaszą gryczaną, kalafiorem curry i granatem, tak ładnie ta sałatka wyglada. Zupa brokułowa jest tak smaczna, że zjadam dwie porcje, co mam nadzieje nie unicestwia efektów detoksu już na starcie lub nie uniemożliwia osiągnięcia jego celów. Dzień drugi mija bez większych skandali, czuję się bardzo dobrze. Trzeciego dnia nie zjadam przepisanej na rano makrobiotycznej zupy z fasolką adzuki, gdyż nie namaczam na noc fasolki adzuki. W zamian robię sobie pyszny koktajl jaglano-dyniowy, który ma ponadto przepiękne zdjęcie, więc w sumie jestem zadowolona ze swojego zapominalstwa. Przerzucam zupę makrobiotyczną na inny dzień. Trzeci dzień detoksu, piątek.  Trudny dzień, mam wielką ochotę na winko z Mężem (ta sama trudność występuje zresztą w sobotę i w niedzielę, ale jakoś daję radę). Dzień czwarty był dniem modyfikacji. Na obiad miały być jaglane burgery, na które bardzo sie cieszyłam, gdyż na zdjęciu wyglądały bardzo apetycznie. Niestety, w ostatniej chwili okazało się, że nie mogę ich zrobić z powodu nienamoczenia ciecierzycy (czy fasolka adzuki i kazus zupy makrobiotycznej nie mogły mnie nauczyć, żeby czytać przepisy jeden dzień wcześniej?!). Zamiast burgerów zjadam wiec zupę proponowaną na kolacje, choć sam pomysł zjedzenia dwóch zup dziennie wzbudza we mnie estetyczna odrazę (zupa była też na śniadanie, nieszczęsna przerzucona na dzień piąty zupa makrobiotyczna, nad którą chyba zawisło jakieś fatum!). Kolejne dni upłyneły pod znakiem podobnych małych dramatów i drobnych modyfikacji względem proponowanego menu, ale poruszałam się cały czas w dozwolonej strefie.

Ogólnie, ten siedmiodniowy detoks był całkiem ciekawym doświadczeniem. Wymagającym nieco starań, ale o umiarkowanej skali. Podczas detoksu nie umiera się z głodu, tzn ja nie byłam w ogóle głodna. Wszystkie detoksykujące potrawy z menu były dość łatwe w przyrządzeniu, i bardzo apetycznie wyglądały. Co więcej,  nie zawierały w sobie dodatków w rodzaju oko żaby czy skrzydełka nietoperza (o ile takie takie pojęcia jak syrop z agawy, olej kokosowy i czarnuszka macie już oswojone). Podobno to bardzo zdrowo robić sobie od czasu do czasu takie detoksy.

Książka zawiera w sobie również pewne treści ideologiczne, które ja akurat pominęłam.

Książka jest pięknie wydana, o zdjęciach pisałam już kilka razy, że świetne, a papier ładnie pachnie.

Polecam, książkę na Święta, detoks po Świętach.

Ogólna ocena: 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz