Tytuł poprzedniego posta "Come back lub jego zapowiedź" okazał się znamienny. Można by rzec nawet, że okazał się przekleństwem - ponieważ był to już drugi zapowiadany "come back", po którym nastąpiła złowroga cisza z mojej strony. Tym razem musi się udać. Tym razem nie będzie wielkich zapowiedzi, wielkich słów, po prostu wrócę do regularnego pisania bloga.
Powodów mam ku temu kilka. Po pierwsze, wyniki wyborów sprawiły, że znów zaczęłam oddychać. Być może jest to nowa definicja neurozy, aczkolwiek dyktatorskie rządu PIS-u w jakimś sensie odbierały mi przyjemność i lekkość pisania. Miałam wrażenie że swobodny momentami nawet lekko frywolny ton mojego bloga nie przystaje do bieżących wydarzeń politycznych. W kraju się łamie konstytucję, a ja tu o książkach po prostu. Czułam się z tym jakoś niezręcznie. Wiem, że wśród moich czytelników są ludzie o różnych poglądach politycznych, ale ja się nigdy z moimi poglądami nie ukrywałam, poza tym czytając moje posty, nie sądziliście chyba, że mogłabym kiedykolwiek popierać PIS. No właśnie.
Drugi powód jest taki, że obiecałam. Jak pisałam w moim poprzednim poście będącym tylko zapowiedzią, jakiś czas temu przeprowadziłam się do Milanówka, na którego punkcie oszalałam i stałam się fanatyczną lokalną patriotką. Z nieskrywanym zachwytem powitałam informację od koleżanki, że otwiera w Milanówku Klub Książki. Od razu zgłosiłam swój akces, deklarując pełne wsparcie dla tej inicjatywy. Klub Książki nazywa się "Book Lovers", bo czytamy po angielsku, Kasia prowadzi szkołę językową, a klub książki jest po godzinach, raz w miesiącu. Zostałam obdarowana książką ponad miesiąc przed pierwszymi obradami, w moim sercu zapanowała więc spokojna pewność, że jest to termin absolutnie wystarczający żeby zanurzyć się w tej literaturze i czerpać z niej wszelkie możliwe rozkosze. Okładka wyglądała obiecująco i estetycznie, tytuł intrygował: "Odd hours", autorstwa Ani Bas. Historia autorki też jest bardzo interesująca. Książkę tą napisała po angielsku Polka mieszkająca od wielu lat w UK, po angielsku. Książka została nie tylko wydana, ale i pozytywnie przyjęta na Wyspach, co już samo w sobie jest dużym sukcesem wobec ogromnej konkurencji na tamtejszym rynku.
"Odd hours" wymyka się prostym klasyfikacjom. Jest po trochu powieścią obyczajową, satyrą, i komedią. Dla mnie osobiście najciekawsza była jej odsłona satyryczna. Główną bohaterką jest Gosia Gołąb, kasjerka w supermarkecie. W wolnych chwilach publikuje poezje w internecie oraz fantazjuje o związku z mężczyzną, którego widuje przelotnie w pracy. Gosia jest kompletnie zagubiona w rzeczywistości i tylko jej się wydaje, że ją rozumie. Ani jednak nie rozumie, ani nie ogarnia. Potomkini polskich emigrantów, ale odbierająca polskość raczej jako niezrozumiałe brzemię i ciężar, nie w kontekście martyrologiczno-patriotycznym, ale bardziej społeczno-kulturowym. Ciekawy jest przebijający z kart książki stosunek autorki do Polski i Polaków, w mojej ocenie typowy dla osoby która wiele lat temu opuściła kraj i nie rozumie do końca zachodzących w nim zmian i procesów. Znaleźliby się z pewnością tacy, którzy określiliby Anię Bas jako p o l a k o ż e r c z y n i ę. Ale wróćmy do Gosi. Fragmenty, w których Gosia próbuje wytłumaczyć sobie otaczający świat i w jakiś sposób w nim zaistnieć, są dla mnie najmocniejszą stroną książki. To ociekający ironią, mocny przekaz, zaskakujący celnością obserwacji i świeżym spojrzeniem na pewne zjawiska społeczne.
Gdy zaczynam czytać, Gosia wydaje mi się nieprzyjemnie dziwaczna. Nie lubię Gosi. Być może nawet trochę się jej boję, momentami sprawia wrażenie osoby niezrównoważonej psychicznie. W trakcie czytania mam o to pewne pretensje do autorki. Czuje że jest mi odebrane to przepiękne i inspirujące doznanie utożsamiania się z główną bohaterką. Być może Gosia zmęczyłaby mnie sobą do tego stopnia, że odłożyłabym tę książkę na bok. No ale po pierwsze obiecałam a po drugie byłam w trakcie kilkunastogodzinnego lotu i nie miałam żadnej alternatywy... Na szczęście książka rozwinęła się w bardzo interesujący sposób. Było nawet kilka takich momentów, które mnie bardzo mocno wciągnęły. Mój stosunek do Gosi na przestrzeni kilkudziesięciu stron uległ znacznej przemianie, ale nie będę za dużo zdradzać, żeby pozostawić Wam przyjemność własnych spostrzeżeń i obserwacji.
Podsumowując, "Odd hours" to nie jest najlepsza książka, jaką czytałam. I nie jest to książka, która mnie jakoś szczególnie zachwyciła. Natomiast zainteresowała mnie, i sprawiła mi sporą intelektualną przyjemność. Powyżej przytoczyłam najważniejsze, z mojej perspektywy, argumenty dlaczego warto sięgnąć po tę książkę. Być może przekonają i Was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz