piątek, 22 października 2021

Come back lub jego zapowiedź

Wracam po nieprzyzwoicie długiej przerwie. Tak długiej, że w zasadzie brak jest wiarygodnego wyjaśnienia dla mojego przedłużającego się milczenia. Z góry zastrzegam, że nie wiem, czy wracam na stałe, czy tylko daję znać, że żyję. Tak czy siak, wypada się chyba wytłumaczyć Wam z mojej długiej nieobecności, a zwłaszcza tym, którzy regularnie do mnie zaglądali w poszukiwaniu inspiracji czytelniczych. Otóż, NAPRAWDĘ nie miałam czasu. Wiem, każdy z nas żyje w chronicznym niedoczasie, taki mamy klimat. Jednocześnie, poprzednia edycja mojego bloga miała taki zakamuflowany przekaz, że ZAWSZE można znaleźć czas na czytanie - pisałam go jako pracująca matka dwójki dzieci, mająca wskutek swej doskonałej organizacji oprócz czytania czas na całą masę innych aktywności, w tym na zdjęcia z książką w tle. Sama dla siebie wydaję się teraz irytująca. W każdym razie, cóż, dopadło i mnie. Fakt, że przybyło mi jedno dziecko, nie pozostaje tutaj bez znaczenia. Przestałam mieć czas na czytanie a tym bardziej na pisanie o czytaniu. Pomiędzy tymi dwoma czynnościami zaczęła zachodzić alternatywa rozłączna. Albo-albo. 

Przyznaję zupełnie szczerze, przez cały okres mojej abstynencji blogerskiej, z rzadka udawało mi się cokolwiek przeczytać, i jest to porażka mojej wcześniejszej idei, że zawsze. Otóż jednak nie zawsze. W całym tym okresie więcej za to słuchałam. Dlaczego? Zmieniłam pracę, porzucając jednocześnie formułę walk to work której byłam propagatorką jeszcze zanim stała się modna na anachroniczny commuting. Wystarczające, by zaburzyć życie lub przynajmniej wywrócić je do góry nogami. Z czytania, przerzucić się na słuchanie. Kilka sensownych rzeczy udało mi się przesłuchać, być może przy okazji uda mi się coś Wam zarekomendować (nie, na razie zmiany nazwy bloga na Julita czyta i słucha nie rozważam). W każdym razie, udało mi się przemycić kolejną wymówkę dla ciszy w eterze, zmiana pracy. 

Przemknęła również przez moją głowę myśl dodania do mojego bloga podtytułu: Julita czyta w Milanówku. Niech Milanówek oprócz krówek, jedwabiu oraz truskawek zasłynie i z czytania! Oto bowiem nastąpiła u mnie kolejna epokowa zmiana, przeprowadziłam się z mojego ukochanego miasta Warszawy do nieco od niej oddalonego Milanówka. Mamy zatem kolejny powód niezręcznej ciszy po mojej stronie. Czy jestem zadowolona z przeprowadzki? Cóż, stosunki na linii ja - Milanówek na razie się ustalają. Najpierw się zakochałam, a potem rozczarowałam. Ale nie zamykam tematu, na pewno będę więcej pisać o naszych wzajemnych relacjach. 

W każdym razie, być może skoro już jako rodzina zamieniliśmy rozpędzoną Warszawę na uśpiony Milanówek i dokonaliśmy tego wielkiego kroku w kierunku slow life, nadchodzi nowe. W niewielkiej lokalnej księgarni udało mi się ostatnio zakupić kilka książek: "Zazdrość" Jo Nesbo, "Nieznaną terrorystkę" Richarda Flanagana, "Ślady" Jakuba Małeckiego, dla Lili książkę "Jadzia Pętelka idzie na spacer" Barbary Supeł, dla Poli "Pozytywkę Poli" Anieli Cholewińskiej-Szkoli, a dla Jeremiego "Mazurskich w podróży" Agnieszki Stelmaszyk. Equal distribution of goods, dla każdego coś miłego. Dla siebie książki autorów, których znam, co napawa mnie pewnym smutkiem gdyż oznacza, że zupełnie straciłam rozpoznanie na rynku nowości czytelniczych. W każdym razie, te książki będę czytać, i o nich pisać - z Milanówka. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz