„Światło, którego nie widać”
Anthony’ego Doerra dostałam (od najlepszego z Mężów, notorycznie kupującego mi
książki). I doskonale, że dostałam tę książkę, bo nie jestem pewna, czy sama
bym ją kupiła. Z jednej strony staram się czytać nagrodzone książki, a „Światło,
którego nie widać” zdobyło nagrodę Pulitzera 2015. Z drugiej strony, z tyłu
książki jest opis z okładki...Dostałam, więc musiałam przeczytać. I doskonale,
bo nieprzeczytanie tej książki byłoby straszną czytelniczą stratą.
Zaczęłam czytać z lekkim
sceptycyzmem, dowiedziawszy się, że primo
akcja książki rozgrywa się w czasach II wojny światowej, a secundo jej bohaterowie to niewidoma francuska
dziewczynka Marie – Laure (tylko raz nazwana w druku Marie – Claire za co
należą się brawa tłumaczowi Tomaszowi Wyżyńskiemu) oraz uzdolniony sierota z
Niemiec, Werner Pfenning. Obawiałam się kolejnej tendencyjnej książki o czasach
II wojny światowej, próbującej wyłudzić wzruszenie czytelnika za pomocą
sprawdzonego zestawu narzędzi – kaleka i sierota wydawali się idealnie do tego
nadawać. Oczywiście nie chodzi mi o to, że te wzruszenia są złe. Kocham wzruszenia
i dość łatwo się wzruszam. Chodzi o pewną dozę taktu ze strony pisarza, szacunku
do czytelnika, by nie podawać mu po raz tysięczny tego samego dania
przyprawionego dokładnie w ten sam sposób.
Książka jest reklamowana jako
książka o miłości, ale poszukiwacze wątków stricte romansowych mogą się czuć
zawiedzeni i niech sobie lepiej kupią Greya. „Światło, którego nie widać” to
traktat o przemijaniu, o utraconych szansach, o nieuchronności losu. O trwaniu,
o szczęśliwych zbiegach okoliczności, o wielkiej sile tkwiącej w człowieku. Cała
historia jest bardzo oryginalna, misternie skonstruowana przy tym, lekka i
świeża, bardzo wciągająca. Pięknie napisana, mądra. Możliwych przymiotników o
nacechowaniu negatywnym których można by użyć w stosunku do książki brak.
Męczyła mnie choroba, w zasadzie
nie mogłam robić nic innego tylko czytać (cóż za wspaniała okoliczność….) Mój początkowy
sceptycyzm zniknął zupełnie po pierwszych kilku stronach. Przeczytałam więc tę książkę
w dwa dni, czytałam w zachwycie, nie mogąc przestać czytać. Gdyby nie czynniki
poboczne w postaci jednego energicznego czterolatka oraz jednej ciekawskiej
raczkującej rocznej dziewczynki, nie odłożyłabym książki w ogóle zanimbym jej
nie przeczytała do końca. Tak mi się podobała.
Komisja, która wybierała
zwycięzców, tłumacząc swój wybór, nazwała „Światło, którego nie widać”: pomysłową i skomplikowaną powieścią
inspirowaną okropnościami II wojny światowej i napisaną w krótkich, eleganckich
rozdziałach, które odkrywają ludzką naturę i kontrowersyjną moc technologii. Zgadzam
się z kapitułą nagrody Pulitzera, dodaje
co napisałam powyżej i oceniam książkę na 6/6. Moja trzydziesta dziewiąta
książka w 2014 roku i pierwsza szóstka.
Anthony Doerr, „Światło którego
nie widać”, Wydawnictwo Czarna Owca.
Chętnie przeczytam ! Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, zostaw ślad po sobie.
Dopiero zaczyam, więc Twoja opinia jest dla mnie bardzo wartościowa :)
http://modnaksiazka.blogspot.com/
Czekam na tę książkę i wprost nie mogę się doczekać. A Twoja recenzja jeszcze bardziej podsyciła moją chętkę na tę książkę! :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że od premiery chodzi za mną ta książka. Jednak opis nie do końca mnie przekonuje.
OdpowiedzUsuń