wtorek, 28 lipca 2015

Big Brother po norwesku, czyli "Moja walka" cz. II Karla Ovego Knausgarda

Ostatnio czytam i piszę w dość ciężkich warunkach. Sezon wakacyjny w pełni, z nieba przeważnie leje się żar (z wyjątkiem tego jednego tygodnia lipca kiedy wyjechaliśmy na Mazury, i wtedy z nieba lał deszcz). Mój spokojny rytm czytelniczy zakłócają liczne poboczne wątki wyjazdowe, grillowe, plażowe, rowerowe itepe itede. A, i jeszcze wyprzedaże….. Na dodatek ZAMKNIĘTO PRZEDSZKOLE. Rozumiecie więc, nie jest łatwo.

„Moja walka”, cz. II Karla Ovego Knausgarda ma ok. 750 stron. Poważnie się zastanawiałam, czy umieszczać ją na mojej liście lektur obowiązkowych, czy nie ugrzęznę na tej książce i z realizacji 52challenge nici. Wakacje, słońce, wyjazdy i 750 stron współczesnej dość ambitnej prozy skandynawskiej nijak mi się  składały w jedną spójną i logiczną całość. Czytałam jednak część pierwszą, i pewnie dlatego „Moja walka” cz. II sama się na mojej liście czytelniczej umieściła. Potem wskoczyła mi do walizki i razem pojechałyśmy na Mazury, gdzie udało mi się ją przeczytać, co ze względu na okoliczności przyrody potraktowałam jako wielki osobisty sukces. Przyznaję, podczas czytania odczuwałam dużą radość oraz przyjemność. Mieszanych uczuć miałam niewiele, ale o tym później. Następstwem przeczytania było wiele refleksji przemyśleń, zrobione mi przez Małżonka okolicznościowe zdjęcie no i teraz ten post. 

„Moja walka” to monumentalny sześciotomowy autobiograficzny cykl Norwega Karla Ovego Knausgarda. Oraz ogólnoświatowy bestseller (choć Niemcy mieli pewne problemy z wydaniem w związku z nieco problematycznym dla nich tytułem). Cykl wzbudza w czytelnikach wielkie emocje przede wszystkim z powodu brutalnej szczerości pisarza która, jak głosił sprytny marketing szeptany, spowodowała odwrócenie się od niego rodziny oraz utratę przyjaciół. Podobno większość osób, które opisuje Knausgard, przestaje się do niego odzywać.

Faktycznie, Knausgard nie patyczkuje się, opisuje wszystko i wszystkich. Nie ma dla niego żadnych świętości ani tematów tabu. Jest Marcelem Proustem naszych czasów. Z aptekarską dokładnością opisuje każdy szczegół swojego życia codziennego. Czasami odnosiłam wrażenie, że te tak skrupulatnie opisywane codzienne czynności stanowiły swojego rodzaju kotwice dla pamięci pisarza, poprzez ich odtworzenie wracał do  określonych sytuacji osobistych i stanów emocjonalnych. Trochę zazdroszczę Karlowi Ove takiej pamięci.
Knausgard nie pisze jednak dla Ciebie, Czytelniku. On pisze dla siebie, pisanie jest jego terapią. Poprzez opisanie swoich emocji Knausgard próbuje je lepiej zrozumieć. Opisując świat przedstawiony chce poznać siebie. Dlatego pisze dużo o sprawach z gatunku istotnych, o podstawowych relacjach. W powodzi literatury postmodernistycznej oraz coraz bardziej wydumanych wątków taki powrót do korzeni jest balsamem dla znękanej poszukującej sensu duszy. Miłość, nienawiść, życie, śmierć, cierpienie, szczęście, relacje rodzinne to tematy którymi zajmuje się Knausgard. W cz. II dużo pisze o miłości, pięknie pisze o miłości, ale też bardzo szczerze o starciu miłości z codziennością. O godzeniu ról pisarza i ojca. Zestawienie drobiazgowego opisu prozaicznych czynności dnia codziennego z rozważaniami natury filozoficznej tworzy wybuchową i jedyną w swoim rodzaju mieszankę sacrum i profanum od której trudno się oderwać.  

Tradycyjnie musi być kilka gorzkich słów. Choć książkę zasadniczo dobrze się czyta, gdzieś podskórnie męczy mnie trochę formuła tego autobiograficznego megaciągu jakim jest cały cykl „Moja walka”. Knausgard zdaje się przyjmować, że całość ludzkiego życia jest sama w sobie tak ważna i interesująca, że nadaje się do opisania bez jakiejkolwiek obróbki. Nie do końca się z tym zgadzam. Knausgardowi się ta sztuczka udaje, ale staje się wyjątkiem potwierdzającym regułę. Pisze bardzo ciekawie, ma ciekawe spostrzeżenia, i tylko to broni przyjętą przez niego koncepcję opisywania codzienności w wersji totalnej. Oczywiście taka koncepcja jest kusząca i pewnie jej przyjęcie pogłębiłoby szerzące się już wszak zjawisko grafomanii w myśl zasady „Pisać każdy może” (również ja ;). To łatwe, coś we mnie krzyczy. Nie mogę i nie chcę zafascynować się metodą Norwega. I jest jeszcze jeden duży minus – brak poczucia humoru, prawie zupełny (pomimo iż jak sądze życie z trójką dzieci może takich wątków wiele dostarczać). No i pewien patos wkradający się w niektóre dialogi.

Wielki minus dla wszystkich piszących o książce za frazę że książka „stoi na półce co dziesiątego Norwega”. Nie wiem kto to pierwszy napisał, ale chyba powinien to zastrzec, bo widziałam to sformułowanie  powtórzone tysiąc razy, w każdym opisie książki, w każdej recenzji, w każdym artykule o Knausgardzie. Niebywałe.

Przełożyła Iwona Zimnicka więc czyta się super. Takie rzeczy po prostu trzeba czytać, więc musicie.

Ogólna ocena: 5/6

Karl Ove Knausgard, „Moja walka” t. II, „Wydawnictwo Literackie”.



 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz