wtorek, 12 stycznia 2016

Podsumowanie 2015 roku

Rok 2016 mamy już co prawda bezdyskusyjnie i jak na razie dość miłościwie nam panujący, ale pozostawienie przeze mnie roku 2015 bez komentarza byłoby niczym wyjście z kolacji bez pożegnania. Chodzi mi oczywiście o podsumowanie czytelnicze, a konkretniej mojej szeroko rozumianej aktywności w tym zakresie. Zwłaszcza, że o napisaniu tego podsumowania marzyłam już od dawna, być może od momentu gdy zdecydowałam się podjąć wyzwanie „Przeczytam 52 książki w 2015 roku” oraz gdy zaczęłam prowadzić literackiego bloga.
 
Podsumowanie będzie triumfalne, albowiem a) udało mi się zrealizować wyzwanie „Przeczytam 52 książki w 2015 roku”; b) przez cały rok prowadziłam bloga gdzie opisywałam moje przygody czytelnicze; c) nie rozwiodłam się z mężem, moje dzieci wciąż mnie poznają i mówią do mnie „mamo”, a znajomi i przyjaciele nie zapomnieli jak wyglądam tudzież nie poobrażali się na mnie bardzo poważnie lub śmiertelnie.
 
Jako matka dwójki dzieci nie dysponuje jakąś szaloną ilością czasu, którą mogłabym poświęcić na czytanie (gdyby tak było, rzuciłabym wyzwanie wyzwaniu przeczytania 52 książek w 2015 roku i sama utworzyła wyzwanie, przykładowo „Przeczytam 104 książki w 2015 roku”). W mojej osobistej sytuacji jednak już pięćdziesiąt dwie książki okazały się mimo wszystko sporym wyzwaniem, czego najlepszym dowodem jest fakt, iż ostatnie na mojej liście w 2015 były „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej, liczące tylko nieco ponad sto stron, a czytałam je w samego Sylwestra (wybranie tej książki przeze mnie było oczywiście perfidne i do tej pory odczuwam z tego powodu dyskomfort moralny; być może nieuzasadniony, skoro na liście pięćdziesięciu dwóch przeczytanych przeze mnie pozycji figurują również „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk). Za mną zatem pięćdziesiąt dwie przeczytane książki oraz rok prowadzenia bloga, który nie umarł na szczęście śmiercią naturalną, zasilając rzesze straszących w internecie blogów-duchów – z czego jestem bardzo dumna.
 
Dostaje dużo pytań o to, jak mi się udało to zrobić. Niektórzy kręcą z niedowierzaniem głową, a inni niby od niechcenia przepytują z treści przeczytanych książek. Sama nie wiem, jak mi się to udało. Rozumiem, że ta odpowiedź zbyt przypomina odpowiedzi wszelkiej maści celebrities, że piękną figurę zawdzięczają genom, by była w jakikolwiek sposób satysfakcjonująca, a zatem podejdźmy do sprawy na chłodno. Aby przeczytać pięćdziesiąt dwie książki w roku, trzeba czytać jedną książkę tygodniowo. Trzydzieści minut czytania dziennie pozwoli zaś na skończenie większości książek w ciągu tygodnia (chyba że są to „Księgi Jakubowe” lub „Czarodziejska Góra”). A zatem po prostu czytałam. Jednego dnia więcej, a drugiego mniej. Czasem wcale. Czasem ciągle, co w mojej sytuacji oznacza w miarę możliwości. Jak wskazuje mój dowód matematyczny, aby przeczytać pięćdziesiąt dwie książki w roku, nie trzeba cały rok siedzieć z nosem w książkach (jakkolwiek to mogłoby być miłe i często pożądane). Przeczytanie tylu książek nie oznacza również konsekwencji wymienionych w punkcie c) drugiego akapitu. Aby tyle przeczytać, potrzebna jest po prostu pewna regularność i nawyk czytania.
 
W ramach podsumowania nie może zabraknąć rozstrzygnięć konkursu na najlepszą przeczytaną przeze mnie książkę w 2015 roku – zdecydowanie było to „Światło, którego nie widać” Anthony Doerra. Najgorszą przeczytaną książką był „Anglik na wsi” Michaela Sadlera. Dużym rozczarowaniem były dwie książki Jonathana Franzena, „Silny wstrząs” oraz „Bez skazy”, z których żadna mnie tak naprawdę nie zachwyciła. Podobnie rozczarowaniem strasznym była też „Uległość” Michella Houellebecqa (zarówno Franzen jak i Houellebecq pozostają jednak na liście moich ulubionych pisarzy, z racji na ich wcześniejsze książki). Na gruncie polskim „Zuza albo czas oddalenia” Jerzego Pilcha nie podobała mi się tak bardzo, że postanowiłam nie pisać jej recenzji, z racji na szacunek dla wcześniejszego dorobku autora. „Krew na śniegu” Jo Nesbo, mimo mojej całej miłości dla Harry’ego Hole, niemal zniechęciła mnie do kupna kolejnej książki tego autora "Więcej krwi" (co nie okazałoby się dużą stratą dla czytania). Jeżeli mamy Skandynawię na tapecie, „Ja nie jestem Miriam” Majgull Axelsson z kolei podobała mi się do tego stopnia, że wręcz nie mogę się doczekać przeczytania kolejnych książek tej pisarki. Noblista 2014 Patrick Modiano nie zachwycił mnie „Perełką”, inaczej niż Swietłana Aleksijewiczowa ze swoimi wstrząsającymi reportażami. Przeczytałam dwie ciekawe książki debiutujących pisarek, „Dom z witrażem” Żanny Słoniowskiej i „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej, i z pewnością będę uważnie śledzić rozwój ich kariery pisarskiej. Był to udany czytelniczo rok, choć raczej bez fajerwerków. Tyle swobodnych impresji czytelniczych.
 
Teraz trochę o planach na przyszłość. Zamierzam dalej czytać. Lista książek, które już teraz wiem, że chciałabym przeczytać, cały czas się wydłuża. Są już na niej książki Donny Tartt, Ovego Knausgarda, Nicka Hornby'ego, Katarzyny Bondy, rzeczonej Majgull Axelsson i wielu, wielu innych. Zamierzam dalej prowadzić bloga, i zamieszczać tam recenzje książek przeczytanych sobie lub moim dzieciom. Nadal jednak zastanawiam się, czy obrać sobie za cel przeczytanie 52 książek w 2016 roku. Dajcie mi jeszcze czas.
 
Na amerykańską modłę, podsumowanie to również miejsce na podziękowanie. Dziękuję zatem Wam wszystkim za śledzenie moich czytelniczych przygód a czasem wybryków. Składam również w tym miejscu przyrzeczenie publiczne kontynuowania dotąd obranej ścieżki literacko-blogerskiej. Przede wszystkim jednak bardzo dziękuję mojemu Mężowi za wielkie wsparcie podczas realizacji tego projektu, przynoszenie do domu niepoprawnych ilości książek dla mnie, bycie pierwszym czytelnikiem większości postów oraz za wykonanie przepięknych zdjęć które publikowałam na niniejszym blogu.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny pomysł z blogiem! Gratulacje!
    Mama dwójki dzieci :) Chcę iść w Twoje ślady.

    OdpowiedzUsuń