Obietnice są wielkie. Tom Hanks
przepowiada z okładki, że to „pewnie najbardziej fascynująca książka na którą
się natknęliście”. The Guardian ocenia
książkę jako jedną z wielkich zapomnianych powieści minionego stulecia,
zasługującą na miano klasyki. Moja ekscytacja rośnie. Gasi ją nieco spoiler
zamieszczony na okładce. Losy Williama Stonera nie wydają się być bardzo
interesujące. Wstęp autorstwa Johna McGaherna na nowo rozbudza oczekiwania
(choć znów brutalnie zdradza fabułę), określając prozę Williamsa jako
elegancką, bez wysiłku oddającą wszystkie zakamarki myśli i uczuć (taką lubię,
zresztą chyba każdy taką lubi). Instynktownie wyczuwam świetną literaturę. Może
arcydzieło…? Nadzieje są wielkie.
Moje przeczucia się sprawdzają.
Czytam „Profesora Stonera” w dwadzieścia cztery godziny. Czytam z wielką
przyjemnością. Jestem zachwycona. Nie tylko samą historią Williama Stonera, ale
również a może przede wszystkim sposobem jej literackiego podania. Lekkostrawna
w swej formie książka przemyca dość ciężkostrawne pytania natury
egzystencjalnej.
Oto William Stoner, everyman. Urodzony w ubogiej rolniczej
rodzinie, na tyle jednak światłej, by wysłać syna na uniwersytet, by studiował
agronomię. Tam młody William odkrywa literaturę i swoją ogromną miłość do niej.
W rezultacie zdradza agronomię dla literatury angielskiej. Po studiach zostaje
wykładowcą na uniwersytecie. W tle Stany Zjednoczone, początek XX wieku, czasy
prohibicji, dwie wojny światowe.
Praca wykładowcy daje Williamowi Stonerowi
satysfakcję. Jego kariera naukowa z różnych względów przebiega jednak bez
fajerwerków. Nawiązuje przyjaźnie, zakochuje się i żeni. Małżeństwo okazuje się
być największym nieszczęściem w jego życiu. Psychopatyczna, oziębła żona
zamienia jego życie w koszmar, metodycznie próbując go pozbawić lub oddzielić
od wszystkiego, co w życiu kocha. Dzięki namiętnemu romansowi z młodą doktorantką
odkrywa, czym może być miłość pomiędzy dwojgiem ludzi. Choć w jego życiu momenty
szczęścia jedynie zdarzają się, William Stoner wszystko znosi ze stoickim
spokojem. Podobnie John Williams, nie dramatyzuje. Opisuje losy profesora Stonera
zachwycającą lecz co do zasady chłodną, za
to trafiającą idealnie w punkt prozą, która tylko momentami pozwala sobie na
momenty słabości i bardziej emocjonalne opisy. John Williams nie osądza,
pozostawiając to czytelnikowi (osąd oszczędzony zostaje nawet żonie Williama
Stonera). Ten rodzaj obiektywnej narracji prowadzi do sytuacji, w której trudno
odpowiedzieć sobie na pytanie, czy profesor Stoner był w życiu szczęśliwy. Sam
autor powieści twierdził, że tak, jednak podobno wielu czytelników się z nim nie
zgadzało. Ja muszę nad tym jeszcze pomyśleć.
John Williams, „Profesor Stoner”.
Literatura najwyższych lotów. Do przeczytania koniecznie. Zdecydowanie do
polecenia.
Ogólna ocena: 6/6
Ogólna ocena: 6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz