Moje dzieci toną w
zabawkach. Ich pokój to królestwo plastikowego kiczu nad którym codziennie z
mozołem próbuję nadaremnie zapanować. Dzieci są obdarowane na każdym kroku,
przy każdej okazji i bez okazji, w nadmiarze. Próby perswazji spełzły na niczym,
a raczej prawie doprowadziły do rozłamu w rodzinie. Na skutek tego trwającego
cały rok Bożego Narodzenia moje dzieci nie potrafią cieszyć się z prezentów. A
przynajmniej cieszyć tak, jakbym tego oczekiwała. Obawiam się niestety, że na
skutek życia w ogólnym nadmiarze nie są też w stanie cieszyć się z czegokolwiek
tak, jakbym tego oczekiwała. Najpierw o czymś marzyć, potem na coś wyczekiwać, by
zaznać szczęścia, gdy marzenie się spełni. I optymalnie okazać odrobinę
wdzięczności temu, kto ofiaruje prezent lub przeżycie, przykładowo wykazując się wzorową grzecznością. A NIE po pięciu minutach
od spełnienia zachcianki krzyczeć biegać hałasować lub dla odmiany chować się
po kątach, odmawiać jedzenia tudzież domagać się oglądania telewizji lub najlepiej "Gwiezdnych wojen" na "de-wi-diii" i wpadać w
niekontrolowaną furię po otrzymaniu odmownej odpowiedzi. No dobrze, może moje dzieci nie są takimi potworami, ale dzisiejszy dzień był ciężki.
Do rzeczy - w związku z
powyższymi refleksjami, lektura książki z serii „Maja i
jej świat”, „Uczucia” napełniła mnie prawdziwym smutkiem. Otóż bohaterka książki Maja naprawdę potrafi się cieszyć i doceniać to, czego doświadcza. Rano budzi się
podekscytowana, w związku z mającą się odbyć tego dnia wycieczką. Nie –
wyjazdem na egzotyczne wakacje all inclusive do hotelu z aquaparkiem, ale zwykłą wycieczką
ins Grüne, jak mawiają Niemcy, ze swoimi rodzicami i z kotką. Podczas wycieczki Maję ogarnia
poczucie szczęścia, tak po prostu. Wszystko sprawia jej przyjemność. Rozradowana biega ze
swoją kotką (tu niespodzianka, nie wiedziałam, że koty potrafią biegać), zachwycona przyrodą,
zapachem kwiatów, promieniami słońca, powiewem wiatru. Podczas postoju W OKAMGNIENIU zjada
kanapkę. Nie marudzi, nie katapultuje żadnych planów, nie jest sprawczynią żadnej małej katastrofy. Nie wiem jak u Was, ale u mnie taki stan faktyczny jeszcze nie miał miejsca. Ach, i Maja jeszcze zatrzymuje się, by posłuchać ciszy natury - jak
rozumiem w tym czasie nie mówi czyli milczy. Kolejna nowość jak dla mnie. Po
powrocie do domu marzy o kolejnej wycieczce. Sobie. Sama. W ciszy. A nie
zadręcza rodziców pytaniami w stylu „A kiedy pojedziemy tam jeszcze raz? No
kiedy???”. Każdy z nas chciałby mieć takie dziecko jak Maja (choć na chwilę
gubi się w lesie).
Książka pokazuje, co
może dawać szczęście w świecie, gdzie wszystko jest na sprzedaż. Jak bardzo
mogą cieszyć małe rzeczy, niekoniecznie materialne. Nazywa emocje, pomaga je
rozpoznawać, rozpoznanie zaś jest kluczem do kontroli emocji a później skutecznego
nimi zarządzania.
Niestety mój syn
słuchał uduchowionej opowieści Mai o szczęściu płynącym z górskiej wyprawy jak
opowieści kosmitki. Kompletnie nie czaił bazy. Zainteresował go chwilowo motyw
zagubienia się w lesie, ale poza tym to nie była jego bajka. Może dlatego (mam
nadzieję, że dlatego), że ma dopiero cztery lata, i na polu rozpoznawania i
okazywania własnych emocji ma jeszcze bardzo wiele do zrobienia…..
Jak każda z książek
o Mai, i ta zawiera bonus w postaci propozycji ciekawych zabaw z dzieckiem
mających mu pomóc w rozwoju emocjonalnym + mały know-how dla rodziców. Warto
przeczytać.