poniedziałek, 21 grudnia 2015

"Ścieżki północy", Richard Flanagan, 49/52

Kupuję „Ścieżki północy” Richarda Flanagana zachęcona hasłami z okładki: „zniewalająco piękna książka” (Sunday Times), „wielka powieść” (New York Times), „zostaje w pamięci na zawsze” („The Times”) , no i Bookerem 2014. Po przeczytaniu podzielam tę opinię, ale moja historia z książką jest trudna.
 
Przyznam, że książka nie zachwyciła mnie od razu. Od nieprzeczytania byłam tylko o mały włos Zaczęłam ją czytać w Warszawie, w wielkim biegu (to 52 challenge nieco mnie jednak stresuje), pobieżnie, kartkować w zasadzie, wśród tysiąca innych spraw do załatwienia, i w efekcie zniechęcona odłożyłam ją na półkę po ok 70 stronach.
 
Wróciłam do niej, a w zasadzie zaczęłam czytać od początku, na wakacjach na Teneryfie. Widok na majestatyczne Los Gigantos, szum fal Oceanu Atlantyckiego oraz miarowe oddechy moich porażonych tlenem dzieci okazały się idealnym tłem do lektury tej książki. I wreszcie, w końcu, zachwyciłam się, choć być może mogłabym pomyśleć o wielu bardziej wakacyjnych lekturach. Książka okazała się faktycznie niesamowicie piękna, i zdecydowanie warta przeczytania. Nie da się jej jednak czytać w autobusie, to książka wymagająca ciszy, skupienia i uwagi, trochę jak poezja.
Książka opowiada o losach żołnierzy przebywających w japońskim obozie jenieckim i pracujących przy budowie Kolei Śmierci, 400 kilometrowej linii kolejowej wiodącej z Bangkoku w Tajlandii do Rangunu w Birmie. Budowa tej kolei miała dla Japonii strategiczne znaczenie w czasie II wojny światowej, miała umożliwić szybkie przemieszczanie się oraz aprowizację cesarskiej armii w związku z planowaną ofensywą na Indie. Z tego względu Japończycy dążyli do jej wybudowania za wszelką cenę, bez względu na jakiekolwiek koszty, w tym a może przede wszystkim bez względu na koszty ludzkie. Trudno określić, jak wiele ofiar pochłonęła budowa tej linii, szacunki wahają się między 100 a 200 tysiącami zmarłych. Jednym z więźniów pracujących przy budowie linii kolejowej był ojciec Richarda Flanagana, któremu zresztą dedykowana jest książka. „Ścieżki północy” ocalają te często bezimienne ofiary od zapomnienia, nadają im imiona oraz nazwiska.
Głównym bohaterem „Ścieżek północy” jest Dorrigo Evans, z zawodu jest chirurg. Kiedy wybucha II wojna światowa, Dorrigo trafia do obozu jenieckiego, ale tam jego walka dopiero się zaczyna. W koszmarnych warunkach, w piekle birmańskiej dżungli, jako chirurg toczy zacięty bój o życie setek, dziesiątek swoich towarzyszy, o życie każdego z nich. Jego przeciwnik to sterowany kodeksem bushido japoński obłęd wojenny. Obraz obozu jenieckiego w dżungli jest wstrząsający, podobnie jak nieprawdopodobne okrucieństwo Japończyków wobec jeńców, stosowane w imię kultu Cesarza, ślepe na ból i cierpienie (japońscy żołnierze podczas dekapitacji deklamują haiku; książka zawiera zresztą wiele odniesień do literatury japońskiej - tytuł powieści został zainspirowany przez klasyczne haiku Matsuo Basho).
Ale „Ścieżki północy” to nie tylko powieść wojenna, ale również love story, na dodatek oparta na prawdziwej historii opowiedzianej pisarzowi przez ojca. Naprawdę bardzo romantycznej, choć zarazem tragicznej.
Książka jest bardzo poetycka, momentami przypomina japońskie haiku. Nawet zawarte w niej opisy dramatycznych wydarzeń oraz drastycznych scen mają w sobie swojego rodzaju smutne piękno. Znalazłam też w tej książce świetny fragment dotyczący literatury: „Dobra książka (…) sprawia, że chce się ją przeczytać jeszcze raz. A książka wielka każe człowiekowi jeszcze raz przeczytać swoją duszę”. Czytałam swoją duszę czytając „Ścieżki północy”, i Wam to też serdecznie polecam.
Ogólna ocena: 5,5/6
Richard Flanagan, „Ścieżki północy”, Wydawnictwo Literackie

 

środa, 2 grudnia 2015

Humory Hipolita Kabla

Wybrałam „Humory Hipolita Kabla” Roksany Jędrzejewskiej - Wróbel na wieczorną lekturę dla mojego syna z absolutną premedytacją. Było już późno, wieczór rozkładał przede mną szeroki wachlarz możliwości i sposobów spędzania wolnego czasu. Warunek był jeden: Jeremi musiał spać.

Ze złośliwą radością w sercu i przebiegłym uśmieszkiem obwieściłam mu, że na dobranoc będziemy czytać „Humory Hipolita Kabla”. Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską na widok stron uroczo zadrukowanych małą czcionką, widocznych na pierwszy rzut oka zdań podrzędnie złożonych oraz przebijających się tu i ówdzie (niczym przebiśniegi…nadchodziła wiosna w mym domu…!) słów których zrozumienie mogłoby sprawić trudność przeciętnemu gimnazjaliście (with all due respect). W starciu Jeremi vs Hipolit zdecydowanie stawiałam na Hipolita, typując nokaut w okolicach trzeciej strony.
Niestety przegrałam ten zakład. Z kretesem, bo w końcu przeczytaliśmy o wszystkich humorach Hipolita, przegrałam sromotnie, albowiem lektura książki (a zwłaszcza zawarte tam przekleństwo: „do jasnej parówki!”) podziałała na Jeremiego jak zastrzyk adrenaliny. Nie pytajcie co było dalej.
Hipolit to jamnik neurotyk i hipochondryk (to ostatnie słowo pada nawet w tekście). Zapytałam  Jeremiego czy wie, kto to jest hipochondryk mając już w głowie pełną satysfakcji odpowiedź. Niestety odpowiedział że owszem, wie, i że on jest hipochondrykiem. Jedną z najczęstszych rozrywek Hipolita jest użalanie się nad sobą tudzież uskarżanie się na cały świat. Jego najlepszy przyjaciel to kot Alojzy Kocioł, który w zamian za kaszankę i wątrobiankę jest gotów zdradzić Hipolitowi własne marzenie. Na marginesie, kota Alojzego Kotła niniejszym ogłaszam najlepiej nazwanym kotem wszechczasów. Jeremiemu zresztą  jak mi wyznał, kot Kocioł podobał się najbardziej. Bardzo mnie tym wzruszył, bo mnie też. Jemu dlatego, bo był taki wielki i mądry, i mnie w sumie też.
Przygody Hipolita faktycznie są urocze i bardzo zabawne, no i w każdej występuje kot Kocioł. Większość przygód wynika z humorów Hipolita, a że Hipolit ma naturę dość chwiejną, nie narzeka na brak rozrywek. Z każdej przygody wynika też jakiś pozytywny przekaz, więc i czytający ma przy okazji lektury możliwość dodania czegoś od siebie (ja zawsze korzystam z tej możliwości) – i rozwinięcia myśli, skonfrontowania jej z rzeczywistością, czy też bezwzględnego wykorzystania na własne potrzeby. Jest i motyw bożonarodzeniowy, więc na prezent nadaje się w sam raz.

A zatem w celach usypiania broń Boże nie używajcie, w każdych innych – jak najbardziej polecam. Jedyne zastrzeżenie: cztery lata to według mnie absolutne minimum na przeczytanie tej książki.

„Humory Hipolita Kabla”, Roksana Jędrzejewska – Wróbel, Wydawnictwo Adamada.