środa, 28 października 2015

„Uległość”, Michel Houellebecq

Zazwyczaj wychodzę z księgarni z naręczem książek oddając się przyjemnym rozmyślaniom od czego zacznę czytanie. Przy okazji ostatnich zakupów czytelniczych nie miałam najmniejszych wątpliwości, że na pierwszy ogień (bez negatywnych konotacji proszę) pójdzie „Uległość” Michela Houellebecqa, pisarza, którego nazwisko każdy w Polsce wymawia inaczej.

Pamiętam doskonale gorące lato 2006, kiedy odkryłam Michela Houellebecqa. „Platformę” i „Cząstki elementarne” pochłonęłam, porażona trafnością spostrzeżeń, zachwycona bezkompromisowością w formułowaniu niewygodnych i kontrowersyjnych tez oraz odważnym językiem. Znalazłam swojego nowego boga. „Poszerzenie pola walki” oraz „Mapa i terytorium” nieco mnie rozczarowały, eksplorowały podobne rewiry tematyczne jak dwie poprzednie książki, ale jak dla mnie były pozbawione ich siły rażenia.
„Uległość” jest zasadniczo odmienna od wcześniejszych książek Houellebecqa. To dość przerażająca polityczna dystopia. Rzecz dzieje się w przyszłości, we Francji wybory wygrywa Bractwo Muzułmańskie. Zaczynają się dziać rzeczy straszne, niczym z koszmaru największego ksenofoba. Zmiany następują w dziedzinie edukacji (gdzie zwycięska partia zmienia nazwy uczelni, weryfikuje wykładowców pod względem wyznania, wprowadza obostrzenia dotyczące stroju dziewcząt) oraz w sferze życia codziennego, gdzie m.in. pogłębia się dyskryminacja kobiet. Jak zachowa się w tej sytuacji główny bohater, wiodący do tej pory dość spokojne życie wykładowcy uniwersyteckiego…? Typowy Francuz, reprezentant starego porządku, niby orientujący się w rzeczywistości, ale mimo wszystko lekko archaiczny (z doktoratem dotyczącym J. K. Huysmansa). Tytuł książki subtelnie sugeruje odpowiedź.

Książka jest totalnie drażliwa politycznie, i chyba tylko znany ze swej miłości do islamu (który nazwał najgłupszą religią świata) Houellebecq mógł ją napisać. Strasznym przypadkiem jej wydanie we Francji w zbiegło się w czasie z atakami na redakcję „Charlie Hebdo”. Wydaniu w Polsce towarzyszy narastający w Europie kryzys w sprawie uchodźców. To wszystko można odczytywać za znaki świadczące o tym, że profetyczne wizje Houellebecqa nie są takie niemożliwe do spełnienia a scenariusz zarysowany w „Uległości” to nie jest political fiction, ale najprawdopodobniej nieodległa przyszłość. Książka jest doskonałym orężem dla wszelkiej maści radykałów, narodowców, oraz przeciwników przyjmowania uchodźców (jeżeli czytają). Utwierdza w przekonaniu co do już istniejących uprzedzeń, daje zarzewie nowym.
Problemu a raczej kwestii rosnącej mniejszości muzułmańskiej w Europie nie da się nie zauważyć. Mój blog nie jest o polityce (to nie mieści się w zakresie podtytułu), dlatego sama powstrzymam się od wyrażenia poglądu w tej sprawie. Ideolo  „Uległości”  jest dla mnie jednak dość nachalne i wprost, czego nie lubię, bez względu na to, jaki mam pogląd polityczny w danej sprawie.  Książka wydała mi się bardzo powierzchowna. Żadnego efektu WOW. W zasadzie najciekawsze w niej były dla mnie fragmenty dotyczące twórczości J. K. Huysmansa, reszta raczej drażniąca

Ogólna ocena: 3,5/6

Michel Houellebecq, „Uległość”, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2015

poniedziałek, 5 października 2015

"Światło, którego nie widać", Anthony Doerr, wreszcie kolejne 6/6!


„Światło, którego nie widać” Anthony’ego Doerra dostałam (od najlepszego z Mężów, notorycznie kupującego mi książki). I doskonale, że dostałam tę książkę, bo nie jestem pewna, czy sama bym ją kupiła. Z jednej strony staram się czytać nagrodzone książki, a „Światło, którego nie widać” zdobyło nagrodę Pulitzera 2015. Z drugiej strony, z tyłu książki jest opis z okładki...Dostałam, więc musiałam przeczytać. I doskonale, bo nieprzeczytanie tej książki byłoby straszną czytelniczą stratą.
Zaczęłam czytać z lekkim sceptycyzmem, dowiedziawszy się, że primo akcja książki rozgrywa się w czasach II wojny światowej, a secundo jej bohaterowie to niewidoma francuska dziewczynka Marie – Laure (tylko raz nazwana w druku Marie – Claire za co należą się brawa tłumaczowi Tomaszowi Wyżyńskiemu) oraz uzdolniony sierota z Niemiec, Werner Pfenning. Obawiałam się kolejnej tendencyjnej książki o czasach II wojny światowej, próbującej wyłudzić wzruszenie czytelnika za pomocą sprawdzonego zestawu narzędzi – kaleka i sierota wydawali się idealnie do tego nadawać. Oczywiście nie chodzi mi o to, że te wzruszenia są złe. Kocham wzruszenia i dość łatwo się wzruszam. Chodzi o pewną dozę taktu ze strony pisarza, szacunku do czytelnika, by nie podawać mu po raz tysięczny tego samego dania przyprawionego dokładnie w ten sam sposób.
Książka jest reklamowana jako książka o miłości, ale poszukiwacze wątków stricte romansowych mogą się czuć zawiedzeni i niech sobie lepiej kupią Greya. „Światło, którego nie widać” to traktat o przemijaniu, o utraconych szansach, o nieuchronności losu. O trwaniu, o szczęśliwych zbiegach okoliczności, o wielkiej sile tkwiącej w człowieku. Cała historia jest bardzo oryginalna, misternie skonstruowana przy tym, lekka i świeża, bardzo wciągająca. Pięknie napisana, mądra. Możliwych przymiotników o nacechowaniu negatywnym których można by użyć w stosunku do książki brak.
Męczyła mnie choroba, w zasadzie nie mogłam robić nic innego tylko czytać (cóż za wspaniała okoliczność….) Mój początkowy sceptycyzm zniknął zupełnie po pierwszych kilku stronach. Przeczytałam więc tę książkę w dwa dni, czytałam w zachwycie, nie mogąc przestać czytać. Gdyby nie czynniki poboczne w postaci jednego energicznego czterolatka oraz jednej ciekawskiej raczkującej rocznej dziewczynki, nie odłożyłabym książki w ogóle zanimbym jej nie przeczytała do końca. Tak mi się podobała.
Komisja, która wybierała zwycięzców, tłumacząc swój wybór, nazwała „Światło, którego nie widać”: pomysłową i skomplikowaną powieścią inspirowaną okropnościami II wojny światowej i napisaną w krótkich, eleganckich rozdziałach, które odkrywają ludzką naturę i kontrowersyjną moc technologii. Zgadzam się  z kapitułą nagrody Pulitzera, dodaje co napisałam powyżej i oceniam książkę na 6/6. Moja trzydziesta dziewiąta książka w 2014 roku i pierwsza szóstka.
Anthony Doerr, „Światło którego nie widać”, Wydawnictwo Czarna Owca.