czwartek, 23 kwietnia 2015

Więcej niż możesz zjeść? 16/52


Ponieważ bardzo cenię i lubię Dorotę Masłowską, każdą rzecz napisaną przez nią kupuję i czytam w ciemno. Kupiłam zatem również jak tylko zobaczyłam „Więcej, niż możesz zjeść”, zbiór felietonów pisanych przez nią kiedyś do „Zwierciadła”. Ponieważ „Zwierciadła” nie kupuję ani tym bardziej w ciemno, fakt istnienia tych felietonów był dla mnie sporym zaskoczeniem ale też i radością.

Felietony mają być parakulinarne. Jak sama autorka zauważa we wstępie i czym mnie urzeka, mimo nazwiska o charakterze spożywczym nie kojarzy się ona szerszej publice z kuchnią.  Być może słusznie, gdyż gastronomia, jedzenie oraz wszelkiego rodzaju spożywanie (leitmotivy wszystkich felietonów) stanowią jedynie punkt wyjścia do rozważań ogólniejszej natury na temat kondycji współczesnego świata, ludzi oraz zwierząt, a Polski i Polaków w szczególności.

Rozczaruje się zatem ten, kto chciałby ukradkiem i nieco mimochodem zajrzeć do kuchni lub do talerza Doroty Masłowskiej i poznać sekret spożywanych przez nią posiłków. Książka nie zawiera ani jednego przepisu sensu stricto. Ale sięgnijcie po nią śmiało, jeżeli interesuje Was, co Dorota Masłowska uważa na temat wakacji w formule all inclusive, gotujących mężczyzn, jak się czuje podczas urodzin swojej córki lub w knajpie sushi, oraz co sądzi o stosunku Amerykanów do jedzenia, czy o jedzeniu samego królika.

Wiele mądrych i celnych spostrzeżeń, mnóstwo ironii, dużo domieszek absurdu. No i styl. Styl Doroty Masłowskiej pozostaje absolutnie niepowtarzalny, pomimo iż wydaje się być tutaj lekko ocenzurowany wymogami publikacji prasowej oraz ujarzmiony przez formę felietonu. Miłośnicy jej twórczości powinni być jednak usatysfakcjonowani.

Tym, co faktycznie może rozczarować, jest niewielka liczba felietonów, a zwłaszcza stosunek grubości książki (130 stron, co daje ok. 2 godzin czytania max) do ceny 35 zł. Pozostając w kręgu skojarzeń kulinarnych, bardziej jak przekąska niż danie główne.

Dodatkowym atutem książki są bardzo fajne ilustracje Macieja Sieńczyka.

Czytałam na wakacjach.

Dorota Masłowska, „Więcej niż możesz zjeść”, Wydawnictwo Noir Sur Blanck

Ogólna ocena: 4.5/6

czwartek, 16 kwietnia 2015

Niektóre analfabetki potrafią liczyć

Szalona. Zwariowana. Niewiarygodna. Mądra. Śmieszna. Wzruszająca. Wciągająca. Zabawna. Poruszająca. Zaskakująca. Ciekawa. Ironiczna. Inteligentna. Znakomita. Fenomenalna. Genialna. Mogłabym bez końca lub w granicach wyznaczonych przez język polski wymieniać pozytywne przymiotniki charakteryzujące książkę "Analfabetka, która potrafiła liczyć" Jonasa Jonassona.

Lekko absurdalny tytuł nie wprowadza w błąd co do treści książki (Jonas Jonasson specjalizuje się w takich tytułach, "Analfabetka..." to jego druga powieść po "Stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął"). Historia opisana w książce jest tak niesamowita, że aż trudna do opisania. Napisać, że książka opowiada o losach analfabetki z RPA, to nic nie napisać (choć tak naprawdę w największym skrócie właśnie jest). W powieści pojawiają się południowoafrykańscy politycy oraz czyściciele latryn, chińskie sprzątaczki, szwedzcy rojaliści, nieistniejący bracia bliźniacy, bezwzględni agenci Mosadu, radykalni anarchiści, ukąszeni przez skorpiona tłumacze oraz bomby atomowe, a konkretnie jedna, oraz ich nieudolni konstruktorzy. Jonas Jonasson wrzuca ich wszystkich w jedną książkę a następnie mocno wstrząsa, zapraszając na pełną niespodziewanych zwrotów akcji literacką jazdę bez trzymanki.

Bo w końcu "statystyczne prawdopodobieństwo, że mała analfabetka z Soweto lat siedemdziesiątych dorośnie i pewnego dnia znajdzie się w samochodzie do przewozu ziemniaków wraz z królem i premierem Szwecji, wynosi jeden do czterdziestu pięciu miliardów siedmiuset sześćdziesięciu sześciu milionów dwustu dwunastu tysięcy ośmiuset dziesięciu. Tak wynika z wyliczeń tejże analfabetki." Książkę super się czyta -  jest napisana bardzo fajnym, zabawnym stylem. Jeszcze jeden fragment, który mnie urzekł: "Holger milczał, ale mózg pracował mu na pełnych obrotach. Wszyscy, którzy musieli przewozić kiedyś na pace broń atomową, znają to uczucie". Nie zawiodą się na pewno zwolennicy Monty Pythona. I w ogóle nikt się chyba nie zawiedzie.

Bardzo się cieszę ze trafiłam na te książkę. Już dawno nie czytałam czegoś tak świetnego. Z czystym sumieniem zaliczam do kategorii Polecam i wystawiam najwyższą ocenę.

Przeczytajcie koniecznie ten koktajl Jonassona, satysfakcja gwarantowana. Ja czytałam na wakacjach.

Ogólna ocena: 6/6

Jonas Jonasson, "Analfabetka, która potrafiła liczyć", Wydawnictwo W.A.B.


Harlan Coben, "Sześć lat później", 14/52


Boże, jak ja nie znosiłam Jacka Fishera, głównego bohatera powieści Harlana Cobena "Sześć lat pózniej". Bezczelny, arogancki typ. Zadufany w sobie pseudointelektualista. Przemądrzały, niby-zabawny besserwisser. Gburowaty osiłek. Musicie znacie ten typ. Od początku podejrzewałam, że coś z nim jest nie tak (tutaj zadania nie ułatwia autor, fabuła powieści rozwija się w sposób nieuchronnie sugerujący czytelnikowi że główny bohater jest wariatem). W każdym razie, męczyłam się z Jackiem przez 428 stron książki. Rzadko komu udaje się wzbudzić moją aż tak wielką antypatię.

Z samą powieścią też się męczyłam. Krótka nie spoilująca zajawka fabuły. Antypatyczny Jack Fisher przypadkiem natrafia na nekrolog mężczyzny, którego sześć lat temu poślubiła Natalie, „miłość jego życia” (jego, Jacka Fishera, uprzednio porzuciwszy). Sformułowanie "miłość jego życia" pada zresztą w książce dość często. Tyle że bez cudzysłowiu. Rozumiecie. W każdym razie – mimo zaklęć Natalie, by trzymał się od niej z daleka (umysł detektywa od razu podpowiedział mi, że Natalie myślała o Jacku Fisherze to samo co ja napisałam w pierwszym akapicie), Jack postanawia wybrać się na pogrzeb jej męża. Na pogrzebie brak jest jednak wdowy (na co skrycie liczył). Jack zaczyna pytać. Ku jego najwyższemu zdziwieniu okazuje się, że nikt nie pamięta najmniejszego szczegółu związanego z Natalie, a tym bardziej z nim samym ani ich związkiem (stąd moje podejrzenie o zaburzenia psychiczne Jacka). Jack zaczyna drążyć temat. Sytuacja zaczyna się komplikować…..

Pomysł na książkę w sumie ciekawy. Jednak powierzchowność bohaterów oraz brak pogłębionej lub chociażby głębszej refleksji w treści mocno mnie przytłaczał podczas lektury. Nie chodzi o to, że jestem nieustraszonym poszukiwaczem głębi, ale o to, że można napisać kryminał na poziomie lub nie (ha!). „Sześć lat później” leży w głębokiej depresji, jeżeli jest mowa o poziomach. Przypomina pisany prozą scenariusz do filmu sensacyjnego klasy B. Coben zdecydowanie nadużywa metodologii "zabili go i uciekł" oraz Deus ex machina. Niektóre rzeczy dzieją się po prostu zbyt szybko, i są kompletnie nieprawdopodobne, nawet w realiach sensacji/kryminału oraz literackiej fikcji. Wyczyny Jacka, było nie było wykładowcy na uniwersytecie, można by śmiało przypisać niejednemu Supermanowi. Nie trzyma się to wszystko kupy. Nie wciąga nawet za bardzo. Do tej pory czytałam Cobena tylko po angielsku oraz w środkach komunikacji miejskiej. Jak się okazało, jest to jedyna forma podania twórczości tego autora jakoś strawna dla mnie

Nie będę się już więcej wyżywać nad książką. Gdyby to jednoznacznie nie wynikało z poprzednich akapitów, to dla uniknięcia wątpliwości – bardzo mi się ta książka nie podobała. Pomimo iż niepodobanie to było mocno dla mnie niezręczne, gdyż książkę te otrzymałam jako prezent bez okazji od mojego cudownego Męża. Razem z tym przepięknym bukietem widocznym na zdjęciu...

Ogólna ocena: 2/6